Jerzy Drela, w wieku zaledwie 18 lat, stał się jednym z symbolicznych uczestników dramatycznych wydarzeń Grudnia 1970 roku w Gdyni. Jako młody stoczniowiec, brał udział w historycznym pochodzie, niosąc ciało poległego Zbyszka Godlewskiego, znanego również jako Janka Wiśniewskiego. - Nie zrobiłem tego, by zapisać się na kartach historii. Tak po prostu należało się zachować - mówi Jerzy Drela w rozmowie z reporterką Radia Eska.
Grudzień '70 oczami Jerzego Dreli. Wspomnienia młodego stoczniowca
Jak wspomina Jerzy Drela, rozruchy w Trójmieście rozpoczęły się 14 grudnia w Gdańsku. Mimo napiętej sytuacji, 17 grudnia wszyscy pracownicy mieli stawić się na pierwszą zmianę. Zapadła decyzja, że stoczniowcy przyjdą do zakładów, przebiorą się w ubrania robocze, założą kaski i pójdą protestować.
Do tej sytuacji jednak nie doszło, bo w nocy z 16 na 17 już wszystkie zakłady zostały obstawione przez wojsko, milicję, ZOMO. Mnóstwo czołgów, mnóstwo wozów opancerzonych, mnóstwo samochodów. Pełno tego wszystkiego było na ulicach, na Janka Wiśniewskiego, na ulicy prowadzącej do stoczni.
Śmierć Zbyszka Godlewskiego i decyzja o marszu
Jak wspomina Jerzy Drela, Zbigniew Godlewski (Janek Wiśniewski) został postrzelony w głowę przez snajpera na pomoście w stoczni. Po kilkukrotnym podejściu udało się zabrać jego ciało, które leżało na jezdni i zostało owinięte w dużą, biało-czerwoną flagę.
Zostaliśmy sami młodzi, więc postanowiliśmy, że weźmiemy to ciało na ramiona. W pierwszej kolejności to ciało wzięliśmy na siebie i nieśliśmy je w szóstkę na ramionach. Tak dobieraliśmy się, żeby wszyscy byli mniej więcej tej samej wysokości, żeby nie było przechyłów i szliśmy w stronę dworca w Gdyni (...). I w momencie, kiedy byliśmy na wysokości dzisiejszego urzędu pracy, to postanowiliśmy sobie ułatwić zadanie i postanowiliśmy wziąć drzwi z baraczków, od wspólnych toalet. I na tych drzwiach nieśliśmy ciało.
i
Grudzień '70. Przemarsz i konfrontacje
Po drodze, on i jego koledzy, przynajmniej kilka razy byli ostrzeliwani i obrzucani gazem łzawiącym tak, że musieli zostawiać ciało na ulicy i chować się w okolicznych bramach. - Na ulicy Podjazd zatrzymał nas czołg; krzyczałem, by do nas strzelali - mówi Drela.
Oficer podjął decyzję o ustąpieniu, co Drela zapamiętał jako dowód, że "po drugiej stronie byli też ludzie".
Pochód, do którego dołączały tłumy, dotarł do ulicy Władysława IV, ale nie mógł skręcić do komitetu z powodu wojskowej blokady. Zdecydowano się iść w stronę Świętojańskiej.
Zaatakowały nas bojówki tajniaków i i zaczęło się pałowanie. Skrzyknęliśmy się szybko i pozostało nam walczyć gołymi rękoma, ale poradziliśmy sobie z tym wszystkim, bo ktoś zaczął wyrywać płytki, tłuc te płytki na drobniejsze takie kawałki i tymi kawałkami ich obrzucaliśmy.
i
W pobliżu kina Warszawa helikopter zrzucał gaz i ostrzeliwał demonstrantów. Kobieta z kwiaciarni przyniosła kwiaty, a ktoś z kościoła przyniósł krzyż, który położono na drzwiach z ciałem. Ostatecznie dotarli do Urzędu Miasta, gdzie ciało Godlewskiego zostało położone od strony ulicy Świętojańskiej. Delegacja weszła do urzędu, ale prezydent nie spełnił postulatów.
Wojsko ruszyło na protestujących. Walki trwały do późnego popołudnia. Drela był świadkiem, jak snajper strzelił w serce młodego chłopaka.
- Na moich oczach zabili młodego chłopaka. Pomyślałem sobie: "Niemożliwe, takie sceny widziałem tylko na filmie, ale żeby w życiu coś takiego" - mówi Jerzy Drela.
Po tym drastycznym zdarzeniu Jerzy Drela zdecydował, że jego walka dobiegła końca i musi wraz z kolegą wracać do domu. Unikali transportu publicznego, gdyż mieli brudne ręce i kurtki, co groziło natychmiastowym aresztowaniem przez patrole, tak jak stało się z innymi, którzy trafili do więzień i byli przesłuchiwani lub maltretowani.
Dziedzictwo Grudnia '70: Trauma, pamięć i nierozliczona przeszłość
Czy się zapisałem w kartach historii czy nie, to nie jest istotne dla mnie. Gdybym miał to samo zrobić dzisiaj, to zrobiłbym to - mówi Jerzy Drela, który 55 lat temu, najpierw na własnych plecach, a potem na słynnych drzwiach niósł ulicami Gdyni ciało zamordowanego Zbyszka Godlewskiego.
Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicji i wojska zginęły 44 osoby - w tym 18 w Gdyni.