Aż wióry lecą!
Na co dzień dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury w Gościcinie i radna powiatu wejherowskiego. Od zawsze utalentowana i nagradzana malarka. Po pracy służbowy telefon zamienia na piłę łańcuchową, a komputer na wielki kawał drewna. Kilka dni, a czasami kilkadziesiąt minut i są– sowa, pies, syrena i wszystko to, co podpowiada wyobraźnia. Godziny ćwiczeń i tony „przepracowanego” drewna zaprowadziły ją do grona najlepszych rzeźbiarzy na świecie. Z Nataszą Sobczak rozmawiamy o tym, jak jedna próba zmierzenia się z piłą zamieniła się w życiową pasję.
Najpierw było malarstwo, duże sukcesy i ciekawe realizacje. Od kilu lat miejsce pędzla zajęła piła i wielkie drewniane kłody. Kiedy rzeźby zastąpiły miejsce obrazów?
Nadal maluję i to się nigdy nie zmieni. O tym, że pewnego dnia chwyciłam za piłę łańcuchową zadecydował czysty przypadek. Zawodowo organizuję plenery rzeźbiarsko-malarskie i podczas jednego z nich rzeźbiarze po prostu pozwolili mi spróbować. Tak powstała moja pierwsza sowa. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będzie to artystyczna przygoda na kolejne lata. Zaczęłam brać udział w kolejnych plenerach, potem konkursach i tak zostało do dziś.
Talent, umiejętność łapania perspektywy czy proporcji z pewnością bardzo pomogły Pani podczas "przekwalifikowania się." Czy rzeźbienia można nauczyć właściwie od zera, bez wcześniejszego zetknięcia z jakąkolwiek formą sztuki?
Myślę, że tak, choć pewnie wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji. Wśród rzeźbiarzy, których znam są np. górnicy, kucharze, czy byli wojskowi. Wszyscy oni nie mieli wcześniej zbyt wiele wspólnego ze sztuką, a jednak rzeźbią. Oczywiście do tego dochodzi tzw. artystyczna iskra, która sprawia, że albo robi się to lepiej, albo troszkę gorzej. Talent jest potrzebny, żeby osiągnąć wyższy poziom, ale myślę, że każdy jest w stanie się tego nauczyć technicznie, rzecz jasna jeśli ma choć trochę odwagi do operowania tymi specyficznymi narzędziami.
Rzeźbienie, zwłaszcza piłą łańcuchową to głównie domena mężczyzn, jak dużo kobiet w Polsce zajmuje się tym profesjonalnie?
Trzeba uczciwie przyznać, że nas kobiet faktycznie jest mało, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko te pracujące piłą na dużych kawałkach drewna. Z tego, co wiem jest nas w sumie cztery. Kolejne cztery rzeźbią, ale małe formy. Tu jest kwestia odwagi do pracy przy pomocy piły czy szlifierki. To też przede wszystkim ciężka fizyczna praca, więc trudno się dziwić, że kobiety aż tak się do tego nie garną.
Piła, zwłaszcza po dłuższym operowaniu nią, z pewnością robi się coraz cięższa, a ręce mogą mieć problem z jej utrzymaniem. Co na początku, a może nadal sprawia Pani największe problemy podczas rzeźbienia?
Zawsze uważałam, że nie mam siły w rękach, dlatego moje początki z rzeźbieniem były bardzo ciężkie. Rano miewałam strasznie ścierpnięte dłonie. Bywało, że nie mogłam nimi ruszać. Z nieustannym bólem męczyłam się niemal dwa lata. Ale nie dałam mu się pokonać. Miałam w sobie bardzo dużo samozaparcia. Zdarzało się, że podczas plenerów płakałam z bezsilności, ale nie poddawałam się. Po pięciu latach nie muszę już prosić mężczyzn o jakąkolwiek pomoc.
Po kilku latach intensywnych prób i pierwszych dużych sukcesach nadszedł czas na zmierzenie się z innymi rzeźbiarzami na konkursach.
Tak, zaczęło się od jednego konkursu i potem były kolejne. Konkursy różnią się tym od plenerów, że mamy mocno ograniczony czas powstawania rzeźby. Czasami są to 2-3 dni, a są i takie, gdzie jest na to tylko 20 godzin. W zawodach speedcarvingowych ma się jeszcze mniej czasu – dwie godziny, albo 45 minut. To bardzo mało czasu, dlatego ważny jest tu wybór tego, co chce się malować. Właśnie 45-minutowy konkurs w Niemczech i wyrzeźbione tam surykatki dały mi drugie miejsce w Międzynarodowym Spotkaniu Schnitzera z piłami łańcuchowymi w Eibau w Niemczech. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie, bo byli na nim bardzo doświadczeni i utytułowani rzeźbiarze.
Jak wygląda proces powstawania rzeźby? Czy najpierw powstaje projekt, rysuje się coś na kawałku drewna czy po prostu wizualizuje się rzeźbę w głowie i idzie na żywioł?
Na początku faktycznie było ciężko, choć z pewnością pomogły mi moje umiejętności malarskie. Po kilku latach rzeźbienia, przed przystąpieniem do pracy właściwie już wiem, jak ma wyglądać efekt końcowy, więc właściwie przystępuję do pracy jedynie z pomysłem w głowie.
A czy istnieje „rzeźba marzeń”, która jest jeszcze w Pani planach?
Nie mam rzeźby czy postaci, którą chciałabym stworzyć. Moim celem jest jednak osiągnięcie perfekcji w detalach tak, żeby po odejściu od niej mieć poczucie wykonania perfekcyjnej pracy. Choć w świecie rzeźbiarskim jest takie powiedzenie, że jak rzeźbiarz jest przekonany, że stworzył dzieło idealne, w rzeczywistości przestaje rzeźbić. Rozwój i doskonalenie się jest wpisane w te profesję.
Jakie są Pani dalsze rzeźbiarskie plany?
Moim marzeniem z pewnością jest wyjazd do Anglii. Odbywają się tam najbardziej prestiżowe konkursy, na które zjeżdżają się najlepsi rzeźbiarze na świecie, więc walczy się tam z prawdziwą elitą. Mam nadzieję, że będę miała okazję spróbować tam swoich sił.
Dziękuję za rozmowę