Przez dwie godziny członkowie Stowarzyszenia Obrony Naturalnych Obszarów Nadmorskich Bałtyckie SOS blokują przejście dla pieszych w Choczewie. W ciszy przechodzą w kółko przez ulicę przed jednym z popularniejszych sklepów, w lokalnym "centrum" tuż przy urzędzie gminy Choczewo. Miejsce jest to samo, treść protestu od 2,5 roku niezmienna: "NIE dla atomu" - wezwanie widzę na transparentach, koszulkach, wlepkach. To hasło na terenie gminy można też spotkać na wielu płotach przed domami i na działkach letniskowych. W ciszy, przez 2 godziny w Choczewie w ramach protestu i po to, by zwrócić uwagę szerszego grona osób członkowie stowarzyszenia maszerują przez przejście dla pieszych blokując ruch. W ciszy, ale z głośnika cały czas słychać tekst ballady, która oddaje to, o czym mówi się na proteście: ochrona dzikiego wybrzeża jest ważniejsza niż elektrownia w tym miejscu.
Wciąż słychać powtarzające się frazy:
Nie przenoście Bełchatowa do Choczewa
I zostawcie nas w spokoju, nasze drzewa.
Nie potrzeba nam atomu, by uroda miejsca prysła
Nie przenoście Bełchatowa do Słajszewa.
My nie chcemy tu atomu, cięcie lasów nie zasłuży tu na brawa
Polecany artykuł:
Bałtyckie SOS protestuje w Choczewie
Gmina Choczewo ma być miejscem, w którym zgodnie z planami stanąć ma pierwsza w Polsce elektrownia jądrowa.
Serce mi pęka jak o tym myślę. Smutek, ogromne uczucia zalewają, ale nie wiem czy da się coś z tym zrobić. Przyjeżdżam w okolice od 40 lat, widzę już teraz jak degraduje się okolicę. Martwi mnie przechowywanie odpadów radioaktywnych - usłyszałam na miejscu od mężczyzny z rodziną, który wypowiedział się poza nagraniem.
Protest w tym miejscu nie ma najmniejszego sensu. Niech jadą dalej, do Warszawy.
Zapytałam przechodzące obok osoby, co sądzą o proteście i budowie elektrowni jądrowej. Niewiele osób było chętnych do rozmowy, a najczęściej słyszałam: i tak zrobią, co będą chcieli. Widać jednak, że w tak małej społeczności, wszyscy się znają - mieszkańcy Choczewa wiedzą o co chodzi, podają rękę i witają się z uczestnikami protestu, ale nie dołączają do akcji. Z zaciekawieniem akcji przyglądają się turyści, ale plakaty wyjaśniają wszystko, niektórzy robią sobie zdjęcia z bannerami.
Pani Katarzyna, która zgodziła się wypowiedzieć, mieszkanka okolicy, mówi, żeby budowali, ale jednocześnie popiera protest licząc na to, że realizacja budowy elektrowni będzie wykonana na najwyższym poziomie i uwagi protestujących będą wzięte pod uwagę.
- oceniła.
Wśród postulatów protestujących jest rezygnacja z realizacji budowy elektrowni jądrowej w lokalizacji "Lubiatowo-Kopalino". "Stowarzyszenie powstało, by bronić naturalnych obszarów nadmorskich Wybrzeża Bałtyku przed zagrożeniami powodowanymi projektami instalacji i infrastruktury nuklearnej, a także innymi przedsięwzięciami technicznymi ingerującymi w ekosystem oraz piękno morza, plaż, lasów, łąk, pól uprawnych, polnych traktów i szlaków oraz uroczysk" - czytamy na stronie Bałtyckiego SOS.
Aktywiści podkreślają, że wybrano najtańszą technologię, a oni "nie zgadzają się na ułatwienia i oszczędności dla tej czy innej spółki energetycznej kosztem dewastacji ostatnich, nieskażonych terenów i wód Bałtyku". Obawy budzi też przechowywanie odpadów radioaktywnych, tymczasowo przez około 70 lat. Rozumieją konieczność poprawy sytuacji energetycznej, ale ich zdaniem koszt w tej lokalizacji jest zbyt wysoki.
Dlaczego w tak zielonym, pięknym miejscu? Narracja gminy była taka, że mówiło się tylko o korzyściach, nikt nie mówił o problemach. Brakuje rozmowy o odpadach radioaktywnych, o przyrodzie. My protestujemy i się nie poddamy, czujemy, że przeciwników jest coraz więcej i osoby, które w tym sezonie zobaczyły jak zmienia się okolica też mówią to głośno, czujemy coraz większe poparcie dla naszych działań, chociaż większość osób nie chce pokazywać swojego wizerunku publicznie
- mówi Hanna Trybusiewicz, członek zarządu Stowarzyszenia Obrony Naturalnych Obszarów Nadmorskich Bałtyckie SOS.