Morze przegrywa z wielkim miastem
To nie jest zawód dla każdego. Żelazna dyscyplina dnia i praca w ekstremalnie ciężkich warunkach pogodowych. Pewnie dlatego, chętnych do związania swojego życia z kutrem rybackim z roku na rok jest coraz mniej. Hel, Kuźnica, Jastarnia, Władysławowo. W każdej z tych miejscowości znajdzie się po kilka rodzin, które od pokoleń zajmują się łowieniem ryb. Jednak z roku na rok młodzi ludzie coraz rzadziej decydują się na pracę na kutrze. Uczą się i studiują w Trójmieście i coraz częściej już z niego nie wracają.
Hel u progu wiosny [Galeria]:
Coraz mniej kutrów na Bałtyku
W samej Jastarni w latach 70. ubiegłego wieku kutrów było około 50. Teraz jest ich około 10. Na każdym z nich pracuje około 3-4 osób. Rybołówstwem zajmują się zazwyczaj całe rodziny, a fach ten najczęściej przechodzi z ojca na syna, chociaż w ostatnich latach to już prawdziwa rzadkość.
Rybołówstwem ta strona mojej rodziny zajmuje się od zawsze. Kuter miał mój dziadek, potem ojciec, teraz, od około ośmiu lat łowię na nim ja. To ciężka praca, ale też duża satysfakcja, dlatego zdecydowałem się kontynuować tę rodzinną tradycję.
- opowiada nam Michał Meyer, 38-letni rybak z Jastarni.
Ciężka praca od świtu do nocy
Wyruszają w morze tuż przed świtem. Kutry o różnej wielkości i ładowności wypływają z portu w Helu, by wrócić tam późnym wieczorem. Ładownie pełne śledzi i szprot opróżniane są błyskawicznie, by po kilku godzinach świeża ryba mogła trafić już do zakładu przetwórczego.
Każdy kuter posiada limit połowu wynoszący 350 ton śledzi i szprot rocznie. Podczas jednego wypłynięcia złowić można od kilkunastu, nawet do 80 ton ryb. Wszystko zależy od wielkości kutra.
- mówi Michał Meyer.
Wypełnione rybami kutry cumują w porcie, gdzie bardzo szybko następuje wyładunek. I jeśli wyobrażamy go sobie tak, jak często widzieliśmy to w filmach i internetowych filmikach, na których ryby dosłownie przewalają się po pokładzie, obserwując to w helskim porcie, możemy być nieźle zaskoczeni. Otóż podczas przeładunku ciężko jest dojrzeć choćby jednego śledzia.
Jest tam specjalny odkurzacz, który zasysa ryby z ładowni do cysterny. Tam ryby zalewane są wodą i jadą prosto na przetwórstwo. Każda cysterna jet w stanie pomieścić 24 tony ryb. To niezwykle szybka i sprawnie przeprowadzona akcja. Ruch cystern jest bardzo intensywny, nie ma czasu na zwłokę.
- dodaje Michał Meyer.
Polecany artykuł:
Obecnie w Bałtyku łowi się rocznie ok 400 tysięcy ton ryb. 90 procent wszystkich wyłowionych ryb stanowią szproty, śledzie i stornie. Od kilku lat obowiązuje całkowity zakaz połowu dorsza.
Foka (nie)przyjacielem rybaka
Wypływają z portu w Helu kilka razy w tygodniu. Za każdym razem nie wiedzą, jak „łaskawe” będzie dla nich morze. Jednak nie tylko warunki pogodowe są największym problemem rybaków. Są to również foki, których liczebność w Bałtyku szacuje się na ok. 30 tys. Jeśli jedna foka dziennie potrafi zjeść do 15 kg ryb, robią się z tego potężne liczby. Żywią się głównie dorszami i łososiami, na które od kilku lat jest zakaz połowu. Populacja tych właśnie ryb odradza się bardzo powoli, również dlatego, że stanowią one główny przysmak fok.
Foki z pewnością nie należą do ulubionych zwierząt rybaków. Powodują ogromne szkody w sieciach, nie mówiąc już o sporej ilości zjadanych ryb. Widok samych głów, np. łososi jest dla nas na porządku dziennym.
- mówi Michał Meyer.
Przy intensywnej, ciężkiej pracy da się utrzymać z rybołówstwa. I choć regulacje prawne i zmieniające się limity połowów nie są dla nich łaskawe, nie zamierzają się poddawać. Wierzą, że „moda na rybołówstwo” jeszcze powróci i praca na morzu stanie się zaszczytem, a nie tylko zawodem dla wybranych.
Jesteś świadkiem ciekawego zdarzenia w waszej okolicy? A może chcesz poinformować o trudnej sytuacji w Twoim mieście? Czekamy na zdjęcia, filmy i gorące newsy! Piszcie do nas na Facebooku lub na skrzynkę: [email protected].