Jesteś za Lechią, czy za Arką? - dobra odpowiedź na to pytanie jeszcze kilkanaście lat temu mogła zdecydować o tym, czym do domu wrócimy z pełnym uzębieniem, czy nie.
Derby Trójmiasta, czyli starcie Lechii Gdańsk i Arki Gdynia to jedno z najważniejszych wydarzeń sportowych w tej częście Polski.
Były takie czasy, że po starciu na boisku, dochodziło do starć po meczu - pomiędzy kibicami obu trójmiejskich drużyn. Szerzej opisuje to w swojej książce Andrzej "Szczur" Michalak.
Lechia Gdańsk i Arka Gdynia. Jak kiedyś wyglądały relacje między kibicami obu klubów?
"Same rozróby kibicowskie w tamtych latach odbywały się na innych zasadach, bez tego gangsterskiego kodeksu. Ścierając się z Lechią, po każdej kolejnej awanturze poznawaliśmy naszych wrogów coraz lepiej i gdy spotykaliśmy się w trójmiejskich lokalach, potrafiliśmy razem usiąść przy stoliku, napić się wódeczki i podyskutować o wcześniejszych bijatykach" - opisuje w swojej książce kibic Arki.
Polecany artykuł:
"Mimo że w tamtych latach byłem jednym z najbardziej aktywnych kibiców Arki i planowałem jakieś 90 procent wszystkich akcji na Lechię, to prywatnie miałem dobry kontakt z wieloma chłopakami z Gdańska. Dość często bywałem na Zaspie w domu nieżyjącego już Tadka Duffa i jego brata Andrzeja" - czytamy dalej.
A gdy Dzidek z Lechii (już nieżyjący) był ścigany listem gończym, to jakiś czas ukrywał się w naszym domu w Gdyni, o czym wiedziało zaufane grono ludzi i z Arki, i z Lechii. Śmieszne to było, ale pod latarnią zawsze najciemniej
- opisuje Szczur. " Potem, kiedy na Lechii pojawiło się nowe pokolenie, utrzymywałem dobry kontakt z Francuzem. Poznał nas ze sobą inny nieżyjący już kibic Arki, Pawłow. Byliśmy u Francuza parę razy w gościach. Takie to były czasy – bywało ostro, ale mieliśmy jakieś zasady" - pisze dalej.
"Chłopaków idących z kobietami czy dziećmi nie ruszaliśmy"
"Na przykład któregoś pięknego zimowego dnia przylecieli chłopaki i powiedzieli, że jakiś skinhead w szaliku Lechii idzie z laską. Okazało się później, że to nie kto inny jak Śledziu, czyli Grzesiu z Kamionki, jeden z ważniejszych chłopaków na Lechii. Ciężko mi było uspokoić kumpli, którzy chcieli go ukatrupić, ale poprosiłem Grzesia, aby schował szalik i aby więcej w nim po Gdyni nie chodził. Zrobił to i nie spadł mu włos z głowy, choć towarzystwo się gotowało" - opisuje autor.
Ekipa z dzielnicy musiała jednak odpuścić, bo mieliśmy zasadę, że chłopaków idących z kobietami czy dziećmi nie ruszamy. Swoją drogą, z Grześkiem znamy się do dziś
- pisze Szczur.
Arka Gdynia vs Lechia Gdańsk. "Kibicowskie Trójmiasto miało w tamtych czasach jakieś zasady"
"Kibicowskie Trójmiasto miało w tamtych czasach jakieś zasady. Przykładem może być wyjazd do Rotterdamu na kadrę w 1992 roku. Z Gdyni pojechało kilka aut, a kilka osób pozostało bez transportu. Dzięki normalnym kontaktom z ekipą Duffa z Gdańska lechiści mający kilka wolnych miejsc w autokarze bez problemu zabrali do Holandii kilka osób z Arki (w Łodzi czy Krakowie to byłoby nie do pomyślenia)" - opisuje Szczur.
Dalej Szczur pisze, że "reguły te obowiązywały praktycznie do końca lat 90.". "Potem jednak nadeszły zmiany. Wielki wpływ na to miała utrata flagi Władcy Północy w drodze do Płocka i późniejsze wydarzenia. Jakiś czas potem z magazynku na Lechii zginęły flagi. Osobiście uważam to za haniebny i frajerski numer, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Do dziś dnia nie wiem, czyja to była sprawka, choć plotki mówiły o kilku osobach, które wcześniej utraciły Władców Północy" - czytamy.
"Ale nie drążyłem tego tematu. W tym czasie nie było mnie już w Polsce, gdyż kolejny raz zostałem zmuszony do wyjazdu. Ale utrata kultowej flagi bardzo mnie zabolała, bo Władców Północy, podobnie jak flagę Hooligans From Arka, robiłem ja i były to moje dwa pomysły wdrożone do produkcji, oczywiście przy pomocy innych kolegów" - pisze Szczur.
Rywalizacja kibiców Lechii i Arki. "Tak właśnie wyglądały lata 80. i 90. w Trójmieście"
"Tak właśnie wyglądały lata 80. i 90. w Trójmieście – ostra walka, ale i dobre zasady. Nie było u nas natomiast klimatów krakowskich, katowania leżących ani ostrych narzędzi. Dawaliśmy sobie po mordzie, ale jedna i druga strona miała pewne normy, których wszyscy się trzymaliśmy" - opisuje autor.
Były też takie mecze i przypadki, gdy na przykład na mecz Arki przyszedł sobie Cascarino ze Śląska, bo miał rodzinę w Gdyni. Nie było spinki z naszej strony i potrafiliśmy z Maciasem po meczu iść z nim na piwo. Ten czas i te klimaty już niestety nie wrócą, a szkoda
- pisze Szczur.