Afera o toaletę nad morzem. Po nagłośnieniu sprawy cena poszła w dół? "Presja ma sens"

Nie od dziś wiadomo, że na wakacjach ceny potrafią zaskakiwać. Nikogo nie dziwią już sytuacje, gdy konieczność skorzystania z toalety kończy się nieplanowanym wydatkiem. O ile złotówka czy dwa złote nie wywołują sprzeciwu, to coraz częściej pojawiające się opłaty rzędu pięciu, a nawet dziesięciu złotych, wzbudzają irytację. Zwłaszcza gdy są stosowane nie z troski o jakość usług, a jedynie po to, by wykorzystać fakt, że "kto musi, ten zapłaci każdą cenę".

Na podobnej zasadzie działają restauracje i kawiarnie, które zamykają swoje toalety dla osób "z ulicy". Klucz do drzwi lub kod dostępu dostaje się dopiero po dokonaniu zakupu. Co ciekawe, podobne praktyki coraz częściej wkraczają nawet do popularnych sieci fast foodowych.

Jak jeden tweet zmienił rzeczywistość?

Choć mogłoby się wydawać, że przeciętny obywatel nie ma wpływu na takie decyzje, rzeczywistość pokazuje coś zupełnie innego. Dowodem jest historia, którą niedawno żyła polska sieć. Wszystko zaczęło się od influencera o pseudonimie adaś, który opublikował w sieci zdjęcie drzwi do toalety w jednej z nadmorskich miejscowości. Cena? 10 złotych. Za samo skorzystanie z łazienki. Adaś nie silił się na długie wywody o moralności, etyce czy ekonomii. Napisał po prostu:

"Dycha za szczanie w centrum Chałup XDDDDD. By was ch*j półwyspiarze"

Efekt? Ponad 700 tysięcy wyświetleń, 319 komentarzy, ponad 150 udostępnień. A najważniejsze – realna zmiana. Jeszcze tego samego dnia pojawił się wpis o tym, że cena za korzystanie z tej samej toalety została obniżona o połowę. Z 10 zł na 5 zł. "Presja społeczna ma sens" - czytamy we wpisie.