To była jedna z największych tragedii morskich w historii polskiej floty: prom „Jan Heweliusz” zatonął na Bałtyku, ocalało jedynie 9 osób z załogi. We wtorek, 14 stycznia przypada 32. rocznica katastrofy promu Jan Heweliusz. Narodowe Muzeum Morsku w Gdańsku zorganizowało wydarzenie upamiętniające tę tragedię, stanowiące także okazję do poznania historii. Postanowiliśmy także wrócić pamięcią do tej tragedii i przypomnieć kilka faktów z katastrofy promu "Jan Heweliusz".
Przed katastrową. Niezgłoszona awaria promu "Jan Heweliusz"
10 stycznia 1993, podczas cumowania w Ystad, MF Jan Heweliusz uszkodził furtę rufową. Awaria nie została zgłoszona organom administracji morskiej i armator promu – Euroafrica – zdecydował, że naprawa będzie odbywała się na raty podczas postojów w Świnoujściu, bez remontu stoczniowego. Naprawy furty nie ukończono przed wyjściem w ostatni rejs, przez co nie spełniała ona wymogów strugoszczelności.
Ostatni rejs "Heweliusza". Co wydarzyło się feralnej nocy?
W nocy 13 stycznia 1993 roku, prom wyruszył z portu w Świnoujściu w kierunku Ystad o godzinie 23:35. Na pokładzie znajdowało się 107 osób, w tym pasażerowie i załoga. Statek wyszedł w morze z 2-godzinnym opóźnieniem ze względu na remont furty rufowej. Pięć minut wcześniej port opuszczał prom MF Silesia Polskiej Żeglugi Bałtyckiej; zaraz po minięciu pław na torze wodnym na podejściu do Świnoujścia został on wyprzedzony przez MF Jan Heweliusz, który z pełną prędkością kierował się do Ystad, aby nadrobić opóźnienie.
W noc katastrofy na morzu panował bardzo silny sztorm. Na bliźniaczym promie „Heweliusza” – „Koperniku” – na przyrządzie do pomiaru siły wiatru skończyła się skala. Mimo to wszystkie promy wyszły tej nocy w morze z uwagi na bardzo duży ruch
Wbrew zaleceniom, mimo silnego wiatru bocznego, załoga uruchomiła system kompensacji przechyłu przeznaczony do wyrównania obciążenia ładunkiem; przed wyjściem w morze powinien był zostać dezaktywowany, gdyż nie jest w stanie z wyprzedzeniem reagować na nagłe zmiany przechyłu statku. W wyniku chwilowego zmniejszenia naporu wiatru statek zmienił kurs, przez co wiatr – zamiast działać na zabalastowaną burtę – działał na przeciwległą i dwie dotychczas równoważące się siły zostały zsumowane. Około godziny 4 silny huragan uderzył w burtę statku i prom zaczął się przechylać. Po tym jak mocowania się pozrywały i ciężarówki zaczęły się przemieszczać po pokładach i rozsypywać ładunki, jednostka nie była już w stanie dłużej utrzymać się na powierzchni. O godzinie 5:12 prom przewrócił się.
Ginie 55 osób - wśród nich są marynarze (20) i pasażerowie (35) - głównie kierowcy tirów, obywatele Polski, Szwecji, Węgier, Jugosławii, Austrii, Czech i Norwegii.
- Tej nocy niebo chciało połączyć się z morzem - mówili po katastrofie „Jana Heweliusza” ocalali członkowie załogi. Nie jest ich wielu, przeżyło zaledwie dziewięciu ludzi. Ciał niektórych ofiar do dziś nie odnaleziono.
Huragan, który wówczas szalał na Bałtyku, wiał z prędkością 180 km/h. Fale osiągały 6 metrów wysokości, do tego widoczność była ograniczona do kilku metrów. Jednostka, która w toku późniejszego dochodzenia zdaniem Odwoławczej Izby Morskiej w Gdańsku (z siedzibą w Gdyni) była w złym stanie technicznym, nie mogła wytrzymać starcia z żywiołem. Mimo to, kapitan Andrzej Ułasiewicz, do końca pozostawał na mostku. I wraz z innymi zginął.
Polecany artykuł:
Prom Jan Heweliusz zatonął podczas sztormu Przyczyny katastrofy
Główną przyczyną katastrofy była decyzja o zmniejszeniu prędkości statku w warunkach dużego zafalowania oraz silnego wiatru, co spowodowało utratę sterowności. Słabą sterowność próbowano poprawić działaniem dziobowego steru strumieniowego, który napędzany silnikiem elektrycznym wyłączał się co chwilę na skutek przegrzania. Do niekontrolowanego zwrotu „na wiatr” (jak jest to określane w nomenklaturze żeglarskiej) doszło w momencie chwilowego zmniejszenia siły wiatru, co zbiegło się w czasie z wyłączeniem dziobowego steru strumieniowego. Przyczyną braku sterowności statku była jego niska prędkość, niepozwalająca na prawidłowe działanie głównego steru rufowego. Kapitanowie przepływających w pobliżu statków bezskutecznie nawoływali „Heweliusza” wskazując na konieczność zwiększenia prędkości w tych warunkach.
Do katastrofy w pewnym stopniu przyczynił się wcześniejszy remont górnego pokładu (podniesienie środka ciężkości statku) oraz awaria furty rufowej, przez którą do statku dostawała się woda. Przy tak wysokich burtach promu, w warunkach sztormowego wiatru, statek zachował się jak żaglowiec po niekontrolowanym zwrocie, a zalany – niewłaściwy w tym momencie – zbiornik balastowy przypieczętował wcześniejsze błędy.
Prom „Jan Heweliusz” jest pierwszym polskim promem pełnomorskim utraconym w katastrofie oraz jedyną w całej historii PMH utraconą jednostką morską, na której zginęli wszyscy pasażerowie.
6 lat zajmowały badania nad przyczynami wypadku
Izby Morskie: szczecińska, gdyńska i odwoławcza w Gdyni przez sześć lat zajmowały się badaniem przyczyn wypadku. Ostatecznie Odwoławcza Izba Morska w Gdańsku uznała, że prom nie nadawał się do żeglugi, a odpowiedzialnym za to był jego szczeciński armator, spółka Euroafrica i właściciel statku, który dopuścił go do eksploatacji wiedząc o jego wadach konstrukcyjnych - podaje polskie Radio.
Sprawa została skierowana do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który w marcu 2005 r. przyznał odszkodowania 4,6 tys. euro za straty moralne każdemu z jedenaściorga krewnych i członków rodzin ofiar katastrofy promu. Według Trybunału, Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni nie rozpatrzyły sprawy zatonięcia promu w sposób bezstronny, m.in. pomijając materiał dowodowy oraz nie przesłuchując istotnych świadków, zaś ten sam sędzia prowadził postępowanie śledcze, a następnie orzekał jako przewodniczący składu. Zdaniem Trybunału pogwałcona została jedna z zasad Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
- czytamy.
Jak podaje polskieradio.pl, wdowy po marynarzach zaskarżyły orzeczenie Izby do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, ten zaś w 2005 roku przyznał odszkodowania po 4600 euro za straty moralne jedenaściorgu krewnym i członkom rodzin ofiar katastrofy.
Wrak noszącego imię gdańskiego astronoma promu do dziś spoczywa w miejscu zatonięcia. Cześć zmarłym co roku jest oddawana w Szczecinie i Gdyni.