Kolejna ofiara karambolu na S7
O śmierci 40-letniego Kamila poinformowano na portalu, na którym wcześniej prowadzono zbiórkę na jego leczenie i rehabilitację. Mężczyzna zmarł w środę w szpitalu.
- Takie informacje łamią serce na miliony kawałków. Niestety, dziś z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o odejściu Kamila – ukochanego brata, syna, taty, przyjaciela. Wierzymy, że jest już w świecie, w którym nie ma bólu i cierpienia – napisano w komunikacie.
Informację o jego śmierci potwierdził również rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, prok. Mariusz Duszyński.
Tragiczny wypadek z udziałem wielu aut
Do tragicznego karambolu doszło 18 października ubiegłego roku na remontowanym odcinku trasy S7 w Borkowie koło Gdańska. W zdarzeniu brało udział 21 pojazdów, w tym 18 samochodów osobowych i 3 ciężarówki. W sumie podróżowało nimi 56 osób.
Na miejscu zginęło czworo dzieci: 7-letni Nikodem, 10-letni Mikołaj oraz rodzeństwo – 9-letnia Eliza i 12-letni Tomek.
Ojciec rodzeństwa, 40-letni Kamil, został ciężko ranny i w stanie krytycznym trafił do szpitala. W wyniku wypadku doznał licznych złamań oraz poparzeń II i III stopnia. W związku z jego trudną sytuacją rozpoczęto zbiórkę na leczenie i rehabilitację.
Poza nim obrażenia odniosło jeszcze 14 osób.
Ustalenia śledczych
Śledczy ustalili, że sprawcą katastrofy był 37-letni Mateusz M., kierowca tira, który uderzył w stojące w korku samochody. Postawiono mu zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi do 15 lat więzienia.
Jak wynika z ustaleń prokuratury, w miejscu wypadku obowiązywało ograniczenie prędkości do 50 km/h. - Oznacza to, że podejrzany znacznie przekroczył dozwoloną prędkość na tym odcinku drogi, bo przekroczył ją o 39 km/h – podano w komunikacie.
Badania wykazały, że kierowca w chwili zdarzenia był trzeźwy i nie znajdował się pod wpływem substancji psychoaktywnych. Analiza jego telefonu potwierdziła, że nie korzystał z urządzenia podczas jazdy.
Działania prokuratury
Prokuratura złożyła wniosek o tymczasowy areszt dla Mateusza M. na trzy miesiące, jednak sąd nie uwzględnił tej prośby. Zamiast tego nałożył na podejrzanego dozór policyjny oraz zobowiązał go do wpłacenia 100 tys. zł poręczenia majątkowego, co zostało wykonane.
Mężczyzna musi stawiać się na komisariacie policji siedem razy w tygodniu. Śledztwo w tej sprawie przedłużono do kwietnia bieżącego roku.