Tutaj powstawało współczesne budownictwo w Gdańsku. Ulica, o której prawdopodobnie nie słyszałeś!

i

Autor: Anna Gawrońska

Historia

Tutaj powstawało współczesne budownictwo w Gdańsku. Ulica, o której prawdopodobnie nie słyszałeś!

Ulica Ojcowska znajduje się w gdańskiej dzielnicy Siedlce. Na jej temat powstało wiele mitów, ale jej prawdziwa historia jest jeszcze ciekawsza. O tej małej, ale bardzo znaczącej ulicy opowiedzieli mi dr Ewa Barylewska-Szymańska i Wojciech Szymański z Muzeum Gdańska.

Przez wieki Siedlce były dzielnicą położoną u wrót miasta. Jeszcze w okresie nowożytnym była dzielnicą przede wszystkim z dużymi ogrodami i polami. Co ciekawe, we wcześniejszym okresie nawet z winnicami. Jednak z czasem wiele się zmieniło. Zaczęły powstawać wielorodzinne budynki mieszkalne, pojawili się prywatni inwestorzy. A władze miasta chciały ratować dzielnicę.

Przed wybuchem I Wojny Światowej miasto prowadziło akcję zainicjowaną przez nadburmistrza Heinricha Scholza w wyniku której Magistrat zaczął skupować grunty. Tereny nie tylko na terenie miasta, ale i grunty nie włączone jeszcze w obszar miejski. Polegało to na tym, że starano się zapobiec agresywnej XIX-wiecznej działalności ówczesnych deweloperów i spekulantów. Władze miasta chciały mieć wpływ na urbanistyczny rozwój. Chciały decydować o tym, co i jak się buduje, tak żeby nie powodować wielkiego zagęszczenia domów i wymusić lepsze warunki bytowe, żeby ulice były odpowiednio wytyczane, a przede wszystkim żeby nie było wielkiejspekulacji cen gruntów

– przyznaje Ewa Barylewska-Szymańska, zastępca dyrektora ds. merytorycznych Muzeum Gdańska.

Po pierwszej wojnie światowej już w okresie Wolnego Miasta Gdańska tutaj cały czas toczyła się dyskusja, czy budować bloki mieszkalne, które były tańsze, czy budować, to co było preferowane wcześniej, czyli domy jednorodzinne z ogrodami. Trzeba zaznaczyć, że sytuacja finansowa i gospodarcza Wolnego Miasta była bardzo trudna

– dodaje Wojciech Szymański, kierownik Domu Uphagena.

Dzisiejsza ulica Kartuska była główną arterią Siedlec i to tutaj budowano bloki z płaskimi dachami. Miała ona wielkomiejski charakter.

Obok Kartuskiej ta zabudowa była inna. Przy bocznych uliczkach domy były już niższe, ale ciągle jeszcze były to bloki z klatkami schodowymi, ale z mieszkaniami na przestrzał, gwarantującymi dobre warunki bytowe. I co charakterystyczne z dużymi podwórzami. Z zielenią, z miejscami do zabaw dla dzieci. Ale czym dalej do wzgórza, zabudowa była już o innym charakterze. Była ona zabudową domami wolnostojącymi albo szeregowymi. I taką właśnie najciekawszą realizacją była ta przy dzisiejszej ul. Ojcowskiej, wówczas ta ulica nazywała się Damschke-Weg

– wyjaśnia Ewa Barylewska-Szymańska.

Adolf Damaschke był społecznikiem, który w Berlinie prowadził akcję na rzecz poprawy warunków mieszkaniowych dla biedniejszych warstw społecznych, preferowano jednorodzinne budownictwo, czyli właśnie domy z ogrodami. Jak podkreślają moi rozmówcy, jako publicysta był bardzo zaangażowanym społecznie człowiekiem. Dla uczczenia jego reformatorskiej działalności nazwano tą ulicę Damaschke-Weg, czyli Ulica Damaschkiego.

Co ważne, on znał się dobrze z nadburmistrzem Scholzem. Scholz w Gdańsku wdrażał idee reformy gruntu, w tym skupowania przez miasto terenów i niedopuszczania do drapieżnego wyścigu cen i zagęszczania zabudowy.

Niewielkie domy dla niezamożnych rodzin

Projekt ulicy Ojcowskiej zakładał realizację największego osiedla domków szeregowych na terenie Wolnego Miasta. Powstał on we współpracy Oddziału Robót Publicznych, a konkretnie radcy budowlanego Ernsta Beckera i prywatnym architektem Franzem Tomińskim.

Pierwotnie miały powstać trzy budynki. Dwa wzdłuż ulicy, a na zamknięciu ulicy planowano zbudować trzeci budynek krótszy. W sumie miało być 116 mieszkań, ale zrezygnowano z tego krótszego budynku

– mówi Ewa Barylewska-Szymańska.

Jak się okazuje, ciekawa była sama budowa budynków. Z założenia miały być one dla niezamożnych rodzin, czyli tanie w eksploatacji. Ostatecznie tanie wcale nie były.

W czasie budowania osiedla panowało duże bezrobocie, dlatego zatrudniono szereg firm budowlanych. Nie powierzono tego jednej dużej firmie, a wielu małym firmom i samodzielnie działającym rzemieślnikom. I okazało się, że przy budowie domów działało aż 50 firm.

To poskutkowało tym, że budowa okazała się kosztowana. Choć dano zatrudnienie dużej ilości ludzi, to później czynsze były dość wysokie.

Mieszkania były w założeniu przeznaczone dla rodzin wielodzietnych, ale okazało się, że te rodziny nie bardzo mogą sobie na to pozwolić. Później czynsze obniżono, ale w prasie toczyła się dyskusja na ten temat

– zaznacza Ewa Szymańska.

Zarzucano władzom miasta nadmierne koszty inwestycji co spowodowało, że mieszkania były są niedostępne

– dodaje Wojciech Szymański.

W 1929 roku rozpoczęto budowę. W 1930 roku domy był gotowe. Koniec końców zbudowano po każdej stronie po 55 mieszkań. Na końcu ulicy powstała platforma widokowa z widokiem na Bazylikę Mariacką, ale po wojnie zbudowany został w tym miejscu pawilon handlowy. Na parterze domu mieściła się niewielka sień z klatką schodową prowadząca na piętro. Obok znajdowała się kuchnia, a dalej w stronę ogrodu, pokój. Z kuchni można było wejść do piwnicy i w tej piwnicy było pomieszczenie użytkowane jako łazienka, pralnia i niewielkie WC. Na piętrze był dwa malutkie pokoiki.

Parter służył w początkowym okresie rodzinie, piętro można było wynająć, a docelowo całość miała przypaść rodzinie. I to była taka próba poprawienia warunków finansowych właścicieli domu.

Era małych mieszkań

Jak mówią moi rozmówcy, sytuacja mieszkaniowa w Wolnym Mieście była fatalna. Władze chciały zapewnić lepsze warunki mieszkaniowe ludności. Powstawały mniejsze mieszkania. Ale ludzie mieli problem, żeby te małe mieszkania umeblować. W związku z tym przygotowywano wystawy poświęcone małym mieszkaniom, zwiedzając je gdańszczanie mogli zobaczyć, jak należy takie niewielkie mieszkania funkcjonalnie umeblować. Taka właśnie wystawa powstała w 1930 roku przy ulicy Ojcowskiej w czterech domach.

Gdańskie meble pochodzące z XIX i początku XX wieku były wielkie, dostosowane do dużych pomieszczeń. A tutaj ludzi trzeba było skonfrontować z bardzo niewielką powierzchnią użytkową domu. I w ramach tej powierzchni trzeba było im zapewnić łóżka, niewielkie stoły, kredensy, umeblowanie kuchni

– mówi Ewa Barylewska-Szymańska.

Podczas wystawy zaprezentowano tak zwaną frankfurcką kuchnię, czyli taką do której d dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni. Dawniej w kuchniach ustawiano kredensy, duże stoły. Tutaj zaproponowano wiszące i stojące szafki

– dodaje Wojciech Szymański.

Warto dodać, że tak jak budowali to lokalni rzemieślnicy, tak meble i inne sprzęty pochodziły tylko z gdańskich fabryk. Chodziło o to, by zapewnić miejscowym firmom meblarskim zbyt

– tłumaczy Wojciech Szymański.

Urząd Budownictwa Naziemnego zaprosił do współpracy przy wystawie uznanych miejscowych architektów, projektujących nowoczesne budynki: Franza Tomińskiego, Bruno Bahr’a, Adolfa Bielefeldt’a i Hansa Heidingsfelda oraz działających wspólnie Felixa Tiedego i Richarda Abrahama.

Ten dobór architektów jest tutaj bardzo ważny. Urząd wyraźnie wskazał architektów , którzy propagowali architekturę nowoczesną

– podsumowuje Wojciech Szymański.

Odrobina luksusu

Na fasadach domów można zauważyć ceramiczne znaki. Zaprojektował je rzeźbiarz działający w Szczecinie Kurt Schwerdtfeger, który uprawiał sztukę nowoczesną. Wykonano je w wytwórni ceramiki w Kolbudach. Były to m.in. kwiaty, pszczoły, ptaki.

Te domy są niezwykle skromne i jedynym niewielkim wyznacznikiem zindywidualizowania każdego domu było to, że pojawiły się takie ceramiczne znaki

– przyznaje Ewa Barylewska-Szymańska.

Chodziło też o ułatwienie rozpoznawalności domów, która była utrudniona. Pierwotnie wszystkie budynki z zewnątrz były identyczne. Chociaż numery domów też były. Był to swego rodzaju niedosyt dekoracji architektonicznej

– dodaje Wojciech Szymański.

W ramach wspomnianej wystawy Zarząd Ogrodów, czyli dzisiejsza Zieleń Miejska, zaprojektowała wzorcowy ogródek przy ulicy Ojcowskiej. Z przodu budynku był mini ogródek z różnymi roślinami, a z tyłu domu już główny ogród. Był on podzielony na cztery kwatery: warzywniczą, sadowniczą, dla roślin ozdobnych, oraz część przeznaczoną na wypoczynek dla rodzin.

To też się wpisuje w taki szerszy kontekst, a mianowicie chodziło o to, żeby stworzyć możliwość wspólnego spędzania czasu przez całą rodzinę. Ważne było także, żeby zapobiegać alkoholizmowi, zwłaszcza wśród mężczyzn. Wtedy było to plagą. A ogródek pomagał zaktywizować całą rodzinę. Inny aspekt to zdrowie. Dzieci chorowały na gruźlicę. Wolne Miasto walczyło z tym poprzez budowę sanatoriów i szpitala dziecięcego. Służyło temu także zdrowe, nowoczesne budownictwo. Na przykład wokół bloków, tworzono odpowiednie powierzchnie zielone, żeby mieszkańcy mogli przebywać na świeżym powietrzu, a z kolei domy jednorodzinne zapewniały ludziom miejsce do wypoczynku na dworze

– zaznacza Ewa Barylewska-Szymańska.

Ojcowska ulicą SS-manów?

Po zapytaniu o ulicę Ojcowską, można usłyszeć o jej powiązaniach z nazistami. Padają podejrzenia o to, że mieszkali tutaj SS-mani, bo kształt drogi przypomina „SS”. Jednak to tylko mit.

Wszyscy zwracają uwagę na przebieg ulicy, doszukują się w nim symbolicznych znaczeń. To nieprawda. W okresie Wolnego Miasta wytyczono tą ulicę wzdłuż polnej drogi, która tam się znajdowała i ona miała właśnie esowaty przebieg

– wyjaśnił Wojciech Szymański.

Dzisiejsza Ojcowska to już nie ta sama, co dawniej!

Zabudowa ulicy Ojcowskiej jest obecnie zniszczona przez ocieplenia grubą warstwą styropianu, różnego rodzaju dobudowy i przebudowy. Przez te rzeczy, które teoretycznie powinny być uzgadniane w urzędach, a w praktyce to wygląda inaczej, bo nikt nie uzyskuje zgody. Architektura tej ulicy jest skromna, prosta, ale ma wartość historyczną, niestety jest niszczona. Te domu były przeznaczone dla ludzi ubogich, znajdujących się w zupełnie innej sytuacji historycznej. A w tej chwili wprowadzili się tamudzie często dobrze sytuowani, pojawiły się liczne samochody, na które nie ma absolutnie miejsca. Osiedle nie jest do tego przystosowane

– zwraca uwagę Wojciech Szymański.

Dopiero od niedawna zwraca się uwagę na architekturę okresu międzywojennego, wcześniej była ona bardzo źle traktowana. Dewastowana, niszczona, przebudowywana, zupełnie niedoceniana. Nie było wspólnej koncepcji, jak należy ją chronić. Trzeba mieć nadzieję, że to się zmieni, zanim będzie za późno, by ją ratować

– dodaje Ewa Barylewska-Szymańska.

Jesteś świadkiem ciekawego zdarzenia w waszej okolicy? A może chcesz poinformować o trudnej sytuacji w Twoim mieście? Czekamy na zdjęcia, filmy i gorące newsy! Piszcie do nas na: redakcja.trojmiasto@eska.pl

Pomorskie. Tereny przeznaczone pod budowę elektrowni jądrowej. Plaża Lubiatowo i Słajszewo