Te święta Bożego Narodzenia, które pamiętam z dzieciństwa, miały już charakter polsko-globalistyczny. Nasz dom był zawsze przystrojony światełkami, prezenty przynosił święty Mikołaj – patron coca-coli, piliśmy barszcz i łamaliśmy się opłatkiem. Miałem jednak świadomość, że gdzieś tam na zewnątrz czai się przerażający gwiôzdór idący na czele grupy magicznych stworów. Widziałem ich może ze trzy razy w życiu, ale ten widok zapisał mi się w pamięci i choć dla małego dziecka było w tym coś strasznego, to jednocześnie niesamowicie rozbudzało to moją wyobraźnię. To była prawdziwa magia świąt z mocnym naciskiem na słowo „magia”.
Podejrzewam, że moja młodsza siostra ze swojego dzieciństwa w ogóle już nie pamięta gwiôzdora, ani gwiżdży nazywanych też panëszkami lub gwiôzdkami. Na szczęście wszystkie te elementy pamiętać będą współczesne dzieci wychowujące się na Kaszubach, bo tamte stare tradycje bożonarodzeniowe przeżywają obecnie swój renesans.
Wy jednak, drodzy czytelnicy, możecie przecież nie wiedzieć, kim są gwiżdże, co to za gwiôzdór i o czym ja tu w ogóle piszę. Żeby przybliżyć Wam klimat kaszubskiego adwentu i świąt Bożego Narodzenia, porozmawiałem z dwiema postaciami, które wyjaśnią Wam to wszystko dużo lepiej niż ja.
Adóm Hébel to założyciel kaszubskiego Teatru Zymk, a także pisarz fantasy i członek kabaretu Kùńda. W swojej twórczości często sięga po stare kaszubskie rytuały i wierzenia naszych przodków.
Daria Kaszubowska to natomiast najbardziej poczytna pisarka z Kaszub i autorka bestsellerowej Sagi kaszubskiej. Historia rodziny Stoltmanów, która sprzedała się (i wciąż się sprzedaje!) w wielotysięcznym nakładzie, rozciąga się na prawie cały XX wiek. Daria ma ogromną wiedzę historyczną, którą chętnie się dzieli.
Dzień miesza się z nocą, a świat duchów ze światem żywych. Boże Narodzenie na Kaszubach
Boże Narodzenie w naszej kulturze, jak w i w wielu innych kulturach, jest takim okresem przejściowym, czyli z jednej strony mamy przejście z tego dnia, który stawał się coraz krótszy do tej sytuacji, gdy dzień będzie coraz dłuższy, ale jest to także przejście pomiędzy światami zmarłych i żywych i stąd też pamiętamy o zmarłych, choćby zostawiając to puste miejsce przy stole
- mówi mi Adóm, robiąc wstęp do opowieści o tym, skąd na Kaszubach wzięły się demoniczne maszkary, które towarzyszą obchodom świąt Bożego Narodzenia.
Adóm wyjaśnia mi, że to samo dzieje się na całym Starym Kontynencie. "Graniczność tych światów w całej Europie przedstawia się przez różne elementy kulturowe, jak walijska Mari Lwyd, czyli taki szkielet konia, który odwiedza ludzi i kolęduje. Na Bałkanach to są Kukeri, którzy mają postać takich rogatych zwierząt, no i ten germański Krampus, który też jest taką postacią demoniczną" - opowiada.
Ważne jest to, że te rogate postacie, one mają zapewnić siłę. Jak wiemy, nie tylko u ludów indoeuropejskich, ale jeszcze przed nami tutaj w Europie, malowidła naskalne w w Lascaux, czy w Altamirze, to głównie bydło rogate, bo te zwierzęta są takim uosobieniem siły
- wyjaśnia Adóm. "Stąd też właśnie te rogate zwierzęta w orszaku gwiżdzów, czyli kaszubskich kolędników. Mamy barana i kozła. Kozioł to jest taka siła witalna, umiejętność bronienia się, upartość, ale też energia seksualna. Temu samemu służy także bocian oczywiście, który przynosi dzieci, więc chodzi o tę płodność i zdrowe potomstwo" - ciągnie dalej mój rozmówca.
Święta mogą mieć kolor zwierzęcego futra i słomy
Wracając do tego ogólnoeuropejskiego kontekstu – w ostatnim czasie to się staje po prostu modne. W mediach społecznościowych widzimy te różne zwierzęta, Krampusów, czy Mari Lwyd, które pojawiają się w filmikach. To jest taka odpowiedź na ten taki kiczowaty blichtr świąt Bożego Narodzenia, który do nas przyszedł z Ameryki i gdy upowszechniła się elektryczność, to na przykład te lampki zaczęły być takim wyznacznikiem estetyki świąt
- mówi Adóm.
"Natomiast my mamy trochę tego dość. Chcielibyśmy, aby te święta nie były tylko tymi kolorowymi światełkami, Kevinem w telewizji i tym, czasami trochę na siłę, budowanym nastrojem refleksyjnym" - stwierdza założyciel Teatru Zymk.
Adóm zauważa, że taka tradycyjna polska wigilia świąt Bożego Narodzenia też nie jest do końca zgodna z kaszubskim duchem.
Polska wigilia to się niezmiennie kojarzy z taką jakąś tęsknotą, z historią i też z martyrologią, bo wspomina się ludzi, którzy wypędzeni z ojczyzny mogli obchodzić tę wigilię i wspominać kraj ojczysty
- wyjaśnia.
"I tego wszystkiego – zarówno tej zachodniej komercyjnej papki, jak i tej polskiej melancholii – mamy dość. Chcemy czegoś innego od świąt" - stwierdza. "No i właśnie okazuje się, że święta mogą wyglądać inaczej. Mogą mieć kolor tego futra zwierzęcego, słomy i być bardziej radosne, a nie wzruszające na siłę" - dodaje.
To jest kultura, a nie neopogaństwo
"Wymiar religijny tych zwyczajów nie ma już dziś dla nas dużego znaczenia, ale wymiar symboliczny wciąż jest nam potrzebny" - mówi mój rozmówca. Adóm, jako katolik, nie uważa starych zwyczajów za zagrożenie duchowe, bo są one dla niego symbolicznym elementem świąt Bożego Narodzenia, który został wchłonięty przez lokalną tradycję katolicką przez inkulturację. Mój rozmówca stwierdza, że obserwując to, co dzieje się w innych częściach Europy, dostrzega ogromną szansę na odrodzenie się tradycji kaszubskich kolędników.
Gwiżdże są tym samym, co Krampusy, czyli postaciami z innego świata, magicznymi, a jednocześnie przywołującymi nam te siły witalne. Gwiżdże to są tak naprawdę duchy przodków. To od tego się wzięło i trzeba mieć to na uwadze, że to nie tylko jakieś zaczarowane zwierzątka, ale to są duchy przodków w momencie w roku, w którym granice między światami żywych i umarłych się zacierają, gdzie jest możliwość przejścia z jednego świata do drugiego
- tłumaczy.
Adóm wskazuje, że tę symbolikę mają wzmacniać maski, które noszą kolędnicy. "Co znaczą maski? W kulturach, w których jest praktykowany szamanizm, maska ma sprawiać, że aktor biorący udział w tym duchowym przedsięwzięciu pozbywa się swojej twarzy, bo użycza swojego ciała duchowi, który w niego wchodzi. Szaman wprowadza się w taki trans, że później nie pamięta nawet, co mówił, gdy był w nim duch" - opowiada mój rozmówca.
W japońskim teatrze Nō także mamy maskę, która jest użyczeniem ciała przez aktora, żeby duch mógł przemówić
- mówi Adóm. "No i wreszcie mamy nasze gwiżdże i też nie wiemy, kim jest ten gwiôzdór, kim są baba z dziadem. To chłopcy, którzy jeszcze nie są żonaci, przebierają się za nich, ale tak, żeby ich się nie dało poznać i żeby nie było wiadomo, kto tam chodzi w tym roku" - tłumaczy.
Wszystko po to, żeby zawsze była ta myśl, czy to czasem nie jest duch naszego przodka, który przyszedł na święta, żeby spędzić z nami czas i żeby ogrzać się przy domowym ognisku, poczęstować się jedzeniem – bo gwiżdżom trzeba dać jedzenie – i żeby zobaczyć, czy wszystko się dobrze dzieje w rodzinie
- wyjaśnia Adóm.
Niemiecka choinka i polski opłatek, czyli wigilia jako manifest
W kulturze kaszubskiej zachowało się wiele zwyczajów, których rodowód sięga czasów pogańskich. Jednak jak każdy lud pogranicza, tak i Kaszubi, pełnymi garściami czerpali z dorobku kulturowego swoich sąsiadów, włączając go do własnej tradycji. Zapytałem Darię Kaszubowską, czy święta Bożego Narodzenia są ważnym elementem w historii Stoltmanów.
Nie jestem pewna, czy wigilia Bożego Narodzenia pojawia się w każdym tomie, ale chyba tak, bo ja często do tego tematu wracam, żeby pokazać, jak na przestrzeni czasu zmieniała się mentalność ludzi i zwyczaje. Na przykład w pierwszych tomach Sagi kaszubskiej Stoltmanowie, czyli główni bohaterowie sagi, nie mają choinki, bo ojciec rodziny uważa to za zwyczaj niemiecki, a mieszkają w Niemczech i starają się od tego dystansować. Zamiast choinki mają udekorowany snopek siana w rogu izby
- opowiada pisarka. "Z kolei córka Stoltmanów, która wyszła za Niemca, ma już na święta choinkę w domu" - dodaje.
To też był dylemat narodowościowy i to też jest temat, który poruszam w Sadze. Kim czuli się Kaszubi? Czuli się Kaszubami, ale historia zmusiła ich do dokonywania wyboru, czy czują się bardziej Kaszubami-Polakami, czy Kaszubami-Niemcami. To stwarzało ogromne problemy, bo mamy w Sadze na przykład bohaterkę, która związała się z Niemcem uczącym niemieckiego w szkole, ale ona czuje się bardziej Polką i przynosi do swojego domu tradycje, które są polskie, czyli na przykład łamanie się opłatkiem przy wigilijnym stole
- mówi Daria.
Pisanie każdego tomu Kaszubowska poprzedza wyczerpującym riserczem historycznym. Zanim autorka Sagi kaszubskiej zajęła się zawodowo pisaniem książek, pracowała jako dziennikarka. W rozmowie wspomina o wywiadach, które kilka lat temu przeprowadziła ze starszymi mieszkańcami Pomorza.
Niektórzy z nich opowiadali o tym, jak te święta wyglądały z perspektywy ich rodziców na przykład w okolicach I wojny światowej. Były takie rodziny tu w Gdańsku, u których ta choinka już wtedy była. Rozmawiałam z panem, który opowiadał, że u nich była choinka ubrana w szklane bombki jeszcze przed II wojną światową. Były natomiast takie rodziny kaszubskie, które jeszcze długo po II wojnie światowej nie ustawiały choinki w domu, bo uważały to za tradycję niemiecką
- opowiada. "Jeszcze mój dziadek, czyli tata mojego taty, stawiał snopek, a to było w latach 70.!" - dodaje.
Stare zwyczaje kontra globalizacja
Daria, tak samo jak Adóm, wspomina kaszubskich kolędników, czyli panëszków, zwanych również gwiôzdkama lub gwiżdżama.
Mam takie wrażenie, że już jak byłam nastolatką, to zaczęło się załamywać. Mikołaj, taki czerwony i krasnoludkowy, zaczął zastępować gwiôzdóra, a gwiôzdczi jakoś rzadziej chodziły. Wtedy nauczycielki w szkołach angażowały uczniów i próbowały zachęcać do dalszego kultywowania tej tradycji
- mówi autorka. "Dziś ta tradycja się odradza w formie bardziej komercyjnej, co znaczy, że można zamówić sobie występ panëszków do domu, ale jak byłam dzieckiem, to takie grupy po prostu chodziły od domu do domu" - wspomina.
W niektórych miejscowościach to kolędowanie jest tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna. W Kosowie jest grupa gwiôzdków, w której występuje Bartek Flisikowski, a wcześniej należał do niej jego ojciec, a jeszcze wcześniej jego dziadek. Te stroje też są przekazywane dziedzicom i Bartek powiedział mi, że jeśli będzie miał syna, to też będzie go zachęcał, by dołączył do tej trupy
- opowiada autorka Sagi kaszubskiej.
Polacy interesują się kaszubskimi zwyczajami, ale nie zawsze je rozumieją
Daria opowiada o tym, że te kaszubskie zwyczaje są interesujące także dla Polaków, którzy sprowadzają się na Kaszuby. Jest to ciekawe, że po latach zwalczania kaszubskości i wyśmiewania kaszubskich tradycji i języka, nastąpiła całkowita zmiana i dziś przyjezdni próbują się asymilować, włączać w inicjatywy kaszubskie i kultywować zwyczaje miejscowych.
"Nie zawsze jednak do końca czują, o co w tym wszystkim chodzi" – mówi autorka i przytacza przykład osób z zewnątrz, które chciały stworzyć grupę panëszków, ale takich bardziej spolonizowanych. Ostatecznie pomysł jednak nie wypalił.
Jednocześnie pisarka zaznacza, że była to inicjatywa bardzo fajnych ludzi, którzy mieli dobre chęci, tylko najzwyczajniej w świecie nie do końca rozumieli kaszubski klimat.
Synkretyzm to nic złego
Daria zaznacza, że nie uważa mieszania się zwyczajów za coś jednoznacznie złego. Zauważa, że kultura ewoluuje i ubogaca się poprzez przyjmowanie nowych elementów m.in. od sąsiadów.
Jako Kaszubi przez wieki przejmowaliśmy trochę kultury niemieckiej, trochę szwedzkiej i trochę polskiej. Stare słowiańskie zwyczaje zmieszaliśmy z tymi katolickimi. To zawsze polegało na tym, że coś dodawaliśmy, czasem coś traciliśmy, czasem zwyczaje się łączyły
- opowiada.
We własnym domu autorka Sagi kaszubskiej łączy tradycje kaszubskie, polskie i te „globalistyczne” z czerwonym Mikołajem na czele. "Moim zdaniem taki synkretyzm jest najlepszy. Mam dzieci i nie zabronię im mówić o tym świętym Mikołaju w czerwonym kubraczku, bo to by zadziałało odwrotnie i zaczęłyby się buntować. Obok tego krasnoludkowego Mikołaja jest jednak też gwiôzdór w skórzanym kożuchu i w masce. Staram się to mieszać, żebym dzieciom te zwyczaje też się dobrze kojarzyły. Zapraszam gwiôzdczi, ale też przystrajam dom światełkami" - wyjawia.
Te rytuały mamy zapisane w kodzie DNA
Zdaniem Darii to jest sposób na to, by te tradycje przetrwały. Autorka zauważa, że taka ewolucja jest naturalna. Pisarka opowiedziała o tym, jak Kościół Katolicki wchodził na teren Kaszub i z początku próbował zwalczać pogańskie tradycje.
Za takie kolędowanie groziła nawet ekskomunika. Biskupi nie radzili sobie jednak ze zwalczaniem tej starej wiary, która była mocna na Kaszubach. My jesteśmy bardziej uparci niż Polacy. U nas stare zwyczaje przetrwały dłużej niż w innych regionach Polski, więc Kościół w końcu nadał im nowe, chrześcijańskie znaczenie
- opowiada autorka Sagi kaszubskiej.
"Ja też jestem wierząca – zaznacza Daria – i nie uważam, żeby było coś złego w kultywowaniu naszych zwyczajów".
Autorka stwierdza, że poznanie własnej historii i świadomość tradycji swoich przodków jest ważne, by móc w pełni zrozumieć samego siebie. Daria wspomina o badaniach amerykańskich naukowców, które w swojej książce pt. Kaszëbë, opisywał także Tomasz Słomczyński. Badania te wykazały, że w kodzie DNA nasi przodkowie przekazują nam również swoje traumy i doświadczenia.
Stąd może u niektórych bierze się wrażenie, że pamiętają „poprzednie życie”? Może dlatego ludzie tak bardzo interesują się tematem reinkarnacji? To pokazuje, że zupełnie odcinając się od korzeni, nie będziemy w stanie zrozumieć swoich własnych lęków i innych uczuć, a przecież stare rytuały były właśnie odzwierciedleniem lęków i pragnień naszych przodków jeszcze z czasów prasłowiańskich. To wszystko mogło zostać nam przekazane w DNA, więc te tradycje są dla nas naturalne i mogą być nam potrzebne
- mówi Daria.
Kim są Kaszubi?
Kaszubi są pomorską grupą autochtoniczną, co oznacza, że są oni rdzennymi mieszkańcami Pomorza. Część z nich, choć niewielka, wciąż posługuje się językiem kaszubskim, czyli jedynym uznawanym w Polsce językiem regionalnym. Kaszubskie korzenie ma ok. 500 tys. mieszkańców Pomorza, a ok. 200 tys. identyfikuje się z narodowością kaszubską (najczęściej jednocześnie z narodowością polską).
W swojej historii Kaszubi dwukrotnie tworzyli niepodległe państwa rękoma dwóch dynastii - Gryfitów i Sobiesławiców. Dawniej żywioł kaszubski sięgał aż po Szczecin, ale obecnie przedstawiciele tej mniejszości mieszkają przede wszystkim na Pomorzu Gdańskim.
Język kaszubski wywodzi się od wymarłego już języka pomorskiego, którym posługiwała się ludność słowiańska na terenie dzisiejszego Pomorza. Przez wieki kaszubski rozwijał się równolegle do języka polskiego.
Pierwsze zdanie zapisane w języku kaszubskim pochodzi z 1304 roku (pierwsze polskie zdanie z 1270). Co ciekawe, nie możemy go tu przytoczyć, bo zawiera... wulgaryzmy. Najstarsze dzieła spisane po kaszubsku powstały natomiast w 1402 roku. Ważne zabytki literatury kaszubskiej to luterańskie katechizmy z roku 1586 autorstwa Szymona Krofeya i z 1643 autorstwa Michała Brüggemana.
Fakt, że język kaszubski nigdy tak naprawdę nie był powszechnie uważany za dialekt języka polskiego, bardzo pomógł Kaszubom w oficjalnej akceptacji ich mowy przez prawo polskie. Dziś jest to jedyny uznawany przez RP język regionalny.
Status kaszubszczyzny określa ustawa z dnia 6 stycznia 2005 r. o mniejszościach narodowych i etnicznych, ale już dużo wcześniej język kaszubski był uznawany na arenie międzynarodowej i posiadał trzyliterowy kod CSB.
Kaszubski był wymieniany wśród języków słowiańskich w zasadzie od samego początku badań nad językami. Już w 1603 roku niemiecki językoznawca Hieronymus Megiser umieścił język kaszubski na sporządzonej przez siebie liście języków.
Dziś Kaszubi mogą m.in. zdawać kaszubską maturę, czy ustawiać dwujęzyczne tablice na rogatkach swoich miejscowości. Język kaszubski jest również nauczany w szkołach. W ostatnich latach mamy także do czynienia z renesansem kaszubskiej literatury.
Polecany artykuł: