W Pucku, tuż przy głównym deptaku prowadzącym w stronę molo, stanęło jedno z takich stoisk. Choć oferta była bardzo prosta — tylko zakręcone frytki — przyciągało tłumy. Kolejka ciągnęła się przez kilka metró, a klienci cierpliwie czekali, by dostać swój wymarzony przysmak. Cena? 15 zł za sztukę. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dość wygórowaną kwotą — w końcu mówimy o jednym ziemniaku, odrobinie oleju i przyprawach.
Bo to przecież nic innego jak jeden duży ziemniak, spiralnie przycięty i nabity na długi, drewniany patyk. Całość jest smażona na głębokim oleju, dzięki czemu uzyskuje chrupiącą strukturę przypominającą coś pomiędzy frytką a chipsami. Czasem posypuje się go przyprawami — papryką, solą czosnkową czy ziołami. Efekt? Smacznie, efektownie i bardzo „instagramowo”.
I choć można by pomyśleć, że taka cena zniechęci klientów, w praktyce jest zupełnie odwrotnie. W sezonie wakacyjnym turystów nie odstraszają nawet te zawyżone stawki. Dlaczego? Bo nad morzem wszystko smakuje inaczej. Liczy się klimat, atmosfera beztroski, urok letniego spaceru z ciepłą przekąską w ręku. Dla dzieci zakręcona frytka to atrakcja sama w sobie, a dla dorosłych – ciekawa, niecodzienna forma czegoś dobrze znanego.

i
Podobnie jak z gofrem, który nad morzem kosztuje więcej niż w centrum miasta, czy z lodami, które w kurorcie mają zupełnie inny smak — zakręcona frytka stała się częścią nadmorskiego klimatu. I chociaż z perspektywy zdrowego rozsądku płacenie 15 zł za ziemniaka może wydawać się przesadą, to właśnie takie drobne, wakacyjne "szaleństwa" tworzą klimat letnich wspomnień.