Ma 34 lata, orzeczoną umiarkowaną niepełnosprawność. Choroba ujawniła się 11 lat temu, gdy jeszcze był w wojsku.
– Upadłem niosąc ziemniaki. Niestety, uderzyłem się w głowę. Później stwierdzono chorobę. I zaczęło się życie, którego nie chciałem – mówi pan Robert.
Mężczyzna od momentu stwierdzenia u niego epilepsji ma problem ze znalezieniem pracy. Wszędzie, gdzie ostatecznie dowiadują się, że choruje na padaczkę – odsyłają go z kwitkiem. – Nikt nie chce dać mi szansy. Każdy traktuje mnie jakbym miał COVID-19. Zarażał. Jakbym był kimś obcym, niezasługującym na pomoc – podkreśla mężczyzna.
Pan Robert zaznacza, że brak świadomości na temat epilepsji to ogromny problem w Polsce. Pracodawcy nie wiedzą, że choroba ma wiele odmian i różny przebieg. – Od jednej kadrowej usłyszałem kiedyś, że zarażam kaszlem. To po prostu śmieszne – mówi. – Panuje też przekonanie, że ataki są częste, silne i długie. A to mija się z prawdą. Wiele osób z epilepsją może normlanie pracować. W tym ja – dodaje.
Ostatnia utrata pracy przełożyła się na zdrowie psychiczne pana Roberta. – Mam już dość. Jestem pod ścianą. Nie mam środków do życia. Pokój, który wynajmuje jest opłacony wyłącznie do końca miesiąca – mówi gdańszczanin.
Marzeniem pana Roberta jest stała praca. Taka, w której nikt by go nie oceniał i dał mu po prostu szansę. Mężczyzna przez 13 lat pracował głównie w magazynach oraz sprzątał. Nie ma też problemu z pracą przy komputerze. – Chcę sam na siebie zarobić. Tylko niech mi ktoś pozwoli – konkluduje.