religia

Postrzyżyny lub kosopleciny zamiast I Komunii? Rozmowa z pogańską kapłanką z Kaszub, która jest też... fizykiem jądrowym

2025-04-01 21:16

Rodzimowierstwo staje się w Polsce coraz bardziej popularne. Porozmawiałem z Sylwią Elżbietą Mieruńską z Gdyni, znaną jako Sylwiô Liv Storraada, która jest pogańską żerczynią, czyli kapłanką. Sylwia jednocześnie jest... fizykiem jądrowym. W rozmowie z Eską Trójmiasto opowiedziała o rytuałach, które mogą być np. alternatywą dla I Komunii Świętej.

Rodzimowierstwo w Polsce. Postrzyżyny lub kosopleciny zamiast I Komunii?

Rodzimowierstwo, które zyskuje popularność na całym świecie, nie jest jedną religią, tylko zbiorem religii, które odwołują się do lokalnych wierzeń z czasów przedchrześcijańskich. W Polsce są to oczywiście wierzenia Słowian. Sylwia Elżbieta Mieruńska, znana jako Sylwiô Liv Storraada, która jest żerczynią, czyli pogańską kapłanką, objaśnia w rozmowie z portalem Eska Trójmiasto, o co w tym wszystkim chodzi.

Z rozmowy dowiadujemy się m.in. tego, czy postrzyżyny lub kosopleciny, czyli dawne słowiańskie rytuały, które teraz odżywają, mogą być alternatywą dla I Komunii Świętej w rodzinach, które nie są związane z wiarą chrześcijańską.

Co ciekawe, Sylwia z wykształcenia jest fizykiem jądrowym i matematykiem. Poza tym była też nauczycielką języka kaszubskiego, pracuje przy tworzeniu planszówek RPG, jest rekonstruktorką historyczną (jeździ m.in. na Grunwald) i zajmuje lub zajmowała się jeszcze wieloma innymi rzeczami.

Łatwiej powiedzieć, czego nie robiłam, niż wymienić wszystko, czym się zajmowałam

- mówi ze śmiechem.

Od chrześcijaństwa do rodzimowierstwa. Duchowa podróż

Sylwia mieszka w Gdyni, a dokładnie w dzielnicy Karwiny, w bliskim sąsiedztwie miejsca, które jest rzekomo nawiedzone, o czym już kiedyś pisałem:

Z Sylwią spotkałem się w jej mieszkaniu w bloku, co jest dość ciekawe, bo po kapłance pogańskiego kultu stereotypowo można się spodziewać, że mieszka w jakiejś kurnej chacie w lesie. Nie oznacza to jednak, że mieszkanie Sylwii nie jest wyjątkowe, bo zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Było w nim naprawdę sporo tajemniczych artefaktów, książek, figurek i obrazów, a do naszej rozmowy co jakiś czas wtrącał się stary zegar, wybijając pełną godzinę. W centralnym miejscu w salonie stał jednak komputer, więc nie ma tu mowy o jakimś życiu poza cywilizacją.

Na samym początku zapytałem Sylwię o to, jak w ogóle rozpoczęła się jej przygoda z rodzimowierstwem. Żyjemy w państwie, w którym prawie wszyscy rodzą się i wychowują w rodzinach katolickich. Okazuje się, że rodzimowierstwo jest ostatnim, przynajmniej do tej pory, przystankiem Sylwii w jej duchowej podróży.

Moje zainteresowanie szeroko pojętym pogaństwem zaczęło się około roku 2000, ale to nie od początku były tradycje słowiańskie. Najpierw interesowałam się wierzeniami celtyckimi. To było trochę na fali ówczesnej mody. Wtedy w Rospudzie pod Suwałkami odbywał się festiwal kultury celtyckiej. Tych celtyckich klimatów było wtedy w Polsce dużo. Uderzył mnie jednak w tamtym czasie wywiad z pewnym profesorem etnologii lub etnografii, który został spytany, czy nie razi go to, że polska młodzież interesuje się bardziej kulturą celtycką niż swoją własną. On jednak stwierdził, że zainteresowanie dawną kulturą nawet obcych narodów prędzej czy później doprowadzi do zainteresowania się swoją własną kulturą

- mówi moja rozmówczyni i dodaje, że tak właśnie było w jej przypadku. Od zainteresowania wierzeniami celtyckimi przeszła do zainteresowania słowiańskością i demonologią kaszubską.

Zaczęłam w pewnym momencie mocno drążyć klimaty słowiańskie, szukać możliwości zdobycia szerszej wiedzy. Wtedy akurat zaczęły pojawiać się książki na ten temat, nowe wydania starych opracowań z czasów PRL-u, a także badania tamtych dziejów zaczęły się mocno posuwać do przodu. No i wtedy natrafiłam na informację, że istnieją związki wyznaniowe rodzimowiercze

- mówi Sylwia.

Pierwsze grupy, z którymi spotkała się Sylwia, zrobiły na niej dwojakie wrażenie. Z jednej strony kultywowały wiarę i tradycje przodków, co odebrała pozytywnie, ale z drugiej strony było u nich - twierdzi moja rozmówczyni - dużo fascynacji nacjonalizmem i rasizmem, co ją zraziło.

W końcu zetknęła się z działającym w Trójmieście Stowarzyszeniem Jantar, z którym żerczyni sympatyzuje do dziś.

Oni zaprosili mnie na pierwszy obrządek, który odbył się na Grodzisku w Sopocie. To był lipiec, albo sierpień i to było święto ku czci bogini Mokosz. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie i stwierdziłam, że to jest chyba ta ścieżka duchowa, która mi była potrzebna i która mi odpowiada

- opowiada Sylwia.

Pogańska kapłanka: "Jak 90 proc. Polaków wychowywana byłam w wierze katolickiej"

Wiadomo, że jak 90 proc. Polaków wychowywana byłam w wierze katolickiej, ale dla mnie to było tylko takie poczucie, że tak trzeba, bo tak robiła babcia, tak robili rodzice, więc tak po prostu jest, ale tej duchowości w chrześcijaństwie w ogóle nigdy nie odczuwałam. Przeszłam oczywiście chrzest, komunię i bierzmowanie, ale nigdy nie czułam głębszej duchowości. Dla mnie to było jedynie intelektualne doświadczenie

- wyjawia żerczyni.

Sylwia mówi mi, że poza katolicyzmem, szukała tej duchowości także w innych odłamach chrześcijaństwa, ale nigdzie jej nie znalazła.

Natomiast podczas tamtego pierwszego obrzędu coś do mnie dotarło, że to rzeczywiście jest jakieś przeżycie duchowe. To było coś, co poczułam pierwszy raz, a jak mówię - szukałam tego w Kościele Katolickim i w Kościele Protestanckim i nigdy tej duchowości nie czułam. Może to jest wpisane w naszą mentalność, że to jest po prostu nasze i gdzieś to tam głęboko w nas ciągle tkwi

- wyjaśnia swoje "nawrócenie" na rodzimowierstwo.

Sylwia nie jest członkinią żadnej sformalizowanej grupy, choć przyjaźni się z osobami ze Stowarzyszenia Jantar. Działa w gronie przyjaciół, którzy spotykają się po to, żeby odprawiać rytuały i pełni rolę kapłanki.

Quiz z języka kaszubskiego
Pytanie 1 z 15
Na początek coś prostego! Co po kaszubsku oznacza "jo"?

Mamy żercę, który przewodniczy obrzędom, ale choruje i nie wszystkie rytuały jest w stanie poprowadzić. Zaistniała więc potrzeba, by ktoś, kto ma wiedzę w tym temacie i zgłębiał ten temat, żeby został żercą pomocniczym. Grupa poprosiła mnie o to, żebym to ja podjęła się tego zadania. Musiałam się trochę nad tym zastanowić, bo żerca lub żerczyni, to jest osoba zaufania publicznego, ale w końcu się zgodziłam

- wyjawia moja rozmówczyni.

Sylwia najpierw działała pod okiem tego głównego żercy, ale teraz dziła już sama. "W tej chwili mam swoją grupę i nie spotykamy się jakoś często, bo nie jesteśmy zbyt liczni, ale też nie prowadzimy rekrutacji nowych członków" - mówi dalej.

Rodzimowierstwo w Polsce. Kapłanka: Nie lubimy słowa "rekonstrukcja"

Sylwia mówi mi, że to, co robi ze swoją grupą, traktuje jak najbardziej na serio i nie jest to żadna rekonstrukcja historyczna. Musi wiedzieć, o czym mówi, bo sama jest m.in. rekonstruktorem historycznym i brała udział w inscenizacjach pod Grunwaldem.

Choć jako żerczyni używa specjalnych artefaktów podczas rytuałów - ma na przykład naczynie z piasku stopionego przez uderzenie błyskawicy i solniczkę wyrzeźbioną w rogu - to nie służą jej one do "zabawy" w odgrywanie dawnych zwyczajów. Pokazała to np. sytuacja z czasów pandemii, gdy podczas rytuałów jej grupa musiała dla bezpieczeństwa używać plastikowych kubeczków, a mimo wszystko obrzędy się odbywały.

Rekonstrukcja sugeruje pewną teatralizację. My, owszem, staramy się odzyskać informacje na temat tego, jak dane rytuały wyglądały w przeszłości, ale mimo wszystko my się nie cofamy w przeszłość i nie robimy teatru, tylko dostosowujemy wszystko do współczesnych realiów

- mówi Sylwia.

Postrzyżyny jako rodzimowiercza alternatywa dla I Komunii Świętej

Niedługo rozpoczynamy sezon komunijny i dzieci z rodzin katolickich dostąpią do najważniejszego sakramentu w Kościele Katolickim, czyli Komunii Świętej.

Dzieci z rodzin rodzimowierczych w podobnym wieku także przechodzą ważny rytuał przejścia - postrzyżyny.

Dawniej był to rytuał zastrzeżony tylko dla chłopców i przechodziło się go między siódmym a dziesiątym rokiem życia i rzeczywiście przypada to na ten okres komunijny. Sam obrzęd jest podobny do innych, czyli rozpalamy ogień, stajemy w kręgu, następuje zawiązanie kręgu, wezwanie bóstw, wezwanie duchów przodków, a następnie odprawiamy rytuał

- wyjaśnia moja rozmówczyni.

Kiedyś rytuał polegał na pierwszym ścięciu włosów młodego chłopaka, który przechodził spod wychowania matki pod wychowanie ojca.

To rytuał przejścia chłopca ze świata kobiecej opieki do świata opieki męskiej. Dawniej rzeczywiście do tego siódmego roku życia chłopcu nie obcinano włosów i to było pierwsze obcięcie włosów. Dzisiaj to obcięcie włosów jest traktowane bardziej symbolicznie

- mówi Sylwia. "Następnie młodemu człowiekowi składa się życzenia, wręcza się prezenty i wychyla się toast za jego pomyślność z rogu z miodem pitnym. Część miodu wylewa się do ognia jako ofiarę. Taki chłopak ma prawo złożyć własną ofiarę i wybrać któregoś z bogów, którego uważa za najbliższego sobie, na swojego opiekuna. Później wszyscy składają sobie życzenia między sobą i dzielą się ciastem makowym, bo mak w kulturze słowiańskiej zawsze odnosił się do świata podziemnego, czyli świata naszych przodków" - dodaje. 

Sylwia wyjawia, że jeśli chodzi o rozmach, to takie imprezy często przypominają przyjęcia komunijne, a dzieci również dostają przy tej okazji drogie prezenty.

Kosopleciny jako alternatywa dla I Komunii Świętej. Co rodzimowierstwo oferuje dziewczynkom?

"Jeśli chodzi o dziewczynki, to z tego, co wiemy, takiego rytuału nie było. Wynika to z tego, że dziewczyny mają taki rytauł wpisany w swoją naturę i ten moment przejścia jest jasny i oczywisty. W momencie, w którym pojawia się pierwsza miesiączka, dziewczyna staje się dorosłą kobietą" - mówi Sylwia

Natomiast dzisiaj współczesne rodzimowierstwo, choć nie wszyscy się z tym zgadzają, dopuszcza coś, co nazywamy kosoplecinami. No i znów: u chłopca mieliśmy te długie włosy, które były pierwszy raz ścinane, a u dziewczynek są rozpuszczone włosy, które będą pierwszy raz zaplatane

- tłumaczy żerczyni. "Cała reszta wygląda tak samo, jak przy postrzyżynach. Tylko, jak mówię, niektóre grupy odrzucają kosopleciny i uważają je za jakąś dziwną nowomodę" - dodaje.

Elementy kaszubskie w rodzimowierstwie

Sylwia mieszka w Gdyni i była nauczycielką języka kaszubskiego, pytam ją więc o to, ile kaszubskich elementów jest w jej rodzimowierstwie. Okazuje się, że całkiem sporo.

Poszerzony jest przede wszystkim panteon bóstw, bo na Kaszubach występował na przykład Gosk, czyli bóg morza. Inne są - jak wyjaśnia mi Sylwia - atrybuty bogini Mokoszy.

U nas w kaszubszczyźnie Mokosz jest bardziej przesunięta w stronę śmierci. Przede wszystkim jednak różnicę robi związek Kaszubów z morzem i bóg morza, czyli Gosk, którego w słowiańskim panteonie nie ma

- wyjaśnia. Dodaje również, że wzorem przodków, jej grupa używa do celów rytualnych tabaki oraz diabelskich skrzypiec.

Niektóre modlitwy odmawiamy po kaszubsku. Napisała je specjalnie dla mnie kaszubska poetka Małgorzata Wątor

- wyjaśnia żerczyni.

Czy rodzimowiercy naprawdę wierzą w wielu bogów? Kapłanka odpowiada

Pytam Sylwię o to, czy naprawdę wierzy w istnienie osobowych bóstw: Mokoszy, Welesa, Peruna i innych. Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta.

Każdy podchodzi do tego indywidualnie. Są ludzie, którzy wierzą w to, że ci bogowie są konkretnymi osobami. Dla mnie są to jakieś siły rządzące zarówno światem fizycznym, jak i tym światem psychicznym

- wyjaśnia Sylwia.

Rodzimowierstwo w Polsce. Artefakty używane przez kaszubską kapłankę [GALERIA]

Trójmiasto Radio ESKA Google News
Polska na ucho
Wampirka