Tak działa nasza psychika, są na to badania. Gdy znajdujemy się w miejscu, gdzie przechodniów jest pełno - nie reagujemy. Pomocy szybciej można się spodziewać na odludziu. Tak też było w tym przypadku: w centrum miasta, w szczycie ruchu nikt nie zainteresował się potrzebującym pomocy mężczyzną. Prawie nikt.
Potrzebował pomocy w tramwaju
W lutowy poranek jeden z podróżnych w gdańskim tramwaju leżał na podłodze. Mężczyzna miał atak epilepsji. Na jego cierpienie nikt nie zareagował. Niektórzy myśleli, że jest pijany. Z pomocą ruszyła tylko Beata Wielgocka, na co dzień pracownik punktu obsługi klienta Zarządy Transportu Miejskiego na pętli w Łostowicach. Pani Beata jechała do pracy, wsiadła do tramwaju przy Bramie Wyżynnej.
Ten pan leżał skulony na podeście na samym końcu tramwaju. Jak zaczęłam do niego podchodzić, to podróżni zaczęli mówić: “niech Pani da sobie święty spokój, on już tak z nami długo jedzie, jest pijany”. Jeden z pasażerów powiedział wprost: “o już zważony leży”. Powiedziałam, że nie wydaje mi się, żeby tak było. Spytałam go, czy mu pomóc i może wezwać pogotowie. Odparł, że nie trzeba. Powiedział, że ma lekki atak epilepsji. Usiadłam naprzeciwko niego. Miał ok. 50-60 lat. I zaczęłam z nim rozmawiać. Powiedział, że jedzie tramwajem z Przymorza. Chciał wysiąść we Wrzeszczu, ale nie starczyło mu na to siły. Tramwaj był wtedy nabity ludźmi i było bardzo gorąco. Opowiadał mi też, że jest samotną osobą, mieszka na ul. Jagiellońskiej. I jak zachorował, to go żona zostawiła
- relacjonuje Beata Wielgocka.
Nikt mu nie pomógł, dopiero pani Beata Wielgocka
Z czasem jednak samopoczucie mężczyzny było coraz gorsze, zaczął sygnalizować, że ma mroczki przed oczami, że straci za chwilę przytomność. Wtedy Beata Wielgocka zaalarmowała motorniczego, aby ten zatrzymał tramwaj. W międzyczasie do pojazdu wsiadł pasażer, który okazał się być ratownikiem medycznym. Już we dwójkę asystowali choremu mężczyźnie aż do przyjazdu karetki pogotowia.
Tą historię można podsumować jednym zdaniem: dobro wraca. Pani Beata przyznała, że jest wrażliwa na krzywdę ludzką także z powodu osobistych doświadczeń "Mam przykład z moim tatą, który już nie żyje, ale chorował na cukrzycę. Kiedyś zasłabł pod sklepem i wszyscy przechodzili obok. Jedna osoba się zainteresowała i dzięki temu przeżył" - wyjaśniła.
Gdańszczanka pomogła w tramwaju choremu na epilepsję
Jednocześnie bardzo podkreśla, że źle czuje się z popularnością i nie lubi określania tego zachowania jako bohaterskie - po prostu zainteresowała się człowiekiem. Takich postaw życzymy sobie więcej. Dlatego docenić to zdecydowały się władze Gdańska, które spotkały się z Panią Beatą i podziękowały za (bohaterską) godną pochwały postawę obywatelską.