O tym, że zmiany w edukacji są potrzebne przekonuje Kamil Gajewski, dyrektor Morskiej Szkoły Podstawowej im. Aleksandra Doby w Gdańsku. Lecz, jak zaznacza, trzeba je wprowadzać z pełnym spokojem, aby uczniom pomóc, a nie dostarczyć problemów.
Najbardziej komentowanym pomysłem minister edukacji jest likwidacja prac domowych. Ich brak ma obejmować na początku tylko szkoły podstawowe, ale docelowo także szkoły średnie.
Kamil Gajewski: Jest to temat, który przewija się bardzo mocno. W naszej szkole podjęliśmy wewnętrzne przepisy, zanim będzie to usankcjonowane odgórnie, że od drugiego półrocza (12 lutego 2024 – przyp. red.), z przedmiotów nieegzaminacyjnych nie zadajemy prac domowych. Pozostajemy przy pracach domowych nieobowiązkowych dla ochotników. A przypomnę, że w szkole podstawowej przedmiotami egzaminacyjnymi są: j. polski, matematyka i język angielski – to z tych przedmiotów nauczyciele mogą zadawać obowiązkowe prace. Jednak to nie oznacza, że tych prac domowych nie będzie, bo w niektórych przypadkach to rodzice wymagają, żeby te zadania domowe były.
Prace domowe są zadawane, sprawdzane, ale nie ma ocen. Taka praktyka zdaje egzamin?
K.G: Prace domowe są dla chętnych, czyli nie na ocenę, ale te prace są przez nauczycieli sprawdzane i uczeń oraz rodzic otrzymują informację zwrotną. Dobrodziejstwo takiego rozwiązania jest takie, że skoro nie jest to na ocenę, to uczeń nie ma już interesu w tym, żeby odpisać od kolegi, z internetu albo skorzystać z pomocy sztucznej inteligencji. Uczniowie będą odrabiać zadania domowe, bo czują taką potrzebę, albo są skutecznie zmotywowani przez rodziców. To rodzic musi podjąć trud zmotywowania dziecka do odrobienia pracy nieobowiązkowej. To rodzic wychowując dziecko, wie najlepiej, co dziecku jest potrzebne. Czy dziecku potrzebne są zadania domowe czy też nie
K.G: W mojej ocenie szkoła nie powinna oceniać za brak pracy domowej, a za wiedzę i potencjał ucznia. Dlatego w naszej szkole nigdy nie ocenialiśmy braku prac domowych. Nie wiem, co czas przyniesie, ale zadania domowe, jeśli zostaną, to też bardzo ważne, żeby nie przytłaczały uczniów swoim wymiarem i nie zabierały im kilku godzin z życia poza szkołą. Przypominam, że dzieciaki, szczególnie w ostatnich klasach szkoły podstawowej, są prawie 40 godzin w szkole. Czyli taki etat dorosłego człowieka, który przychodzi do domu i już ma ochotę na relaks, a nie na kontynuowanie obowiązków zawodowych. Tutaj trzeba być bardzo ostrożnym w tym wszystkim i to czas pokaże, jak to będzie ewoluować, bo pomysły, które teraz są na stole, szybko się zmieniają.
O zmianach w szkolnictwie pisaliśmy w artykule Nowa minister edukacji z rewolucyjnymi zmianami dla szkół. Jakie plany ma Barbara Nowacka?
Mówi Pan, że zmiany trzeba wprowadzać ostrożnie i na spokojnie. Dzieci w dzisiejszych czasach stoją przed zagrożeniem, jakim jest technologia.
K.G: Nie możemy dopuścić do tego, jak to zrobili Norwegowie, że dzieci nie potrafią tradycyjnie pisać. Bo później musi zaadresować kopertę czy napisać list i ma z tym duży problem. Stoimy jako szkoła na stanowisku, że te pierwsze lata edukacji powinny być jak najbardziej analogowe, a i późniejsza rzeczywistość szkolna ma być bardzo mądrze animowana, żeby tych nowoczesnych technologii nie było za dużo. Dzieciaki w większości, jak opuszczają szkołę, to zanurzają się w rzeczywistości wirtualnej. Korzystają z urządzeń, bo rodzice tego nie reglamentują tak, jak byśmy sobie tego życzyli. W większości przypadków jest to nielimitowany dostęp, bo rodzic nie chce z dzieckiem walczyć, które jest wyjątkowo konsekwentne w proszeniu o dostęp do internetu i przeglądania treści, które są wielkim zagrożeniem.
Sama jestem wychowana już w technologii, ale myślę, że teraz jest najtrudniejszy okres, bo napływ nowych mediów jest bardzo duży i jest ta wysoka technologia.
K.G: I nie ma świadomości dorosłych. Bo co z tego, że ja podsyłam fajną literaturę, mądra, sprawdzoną, taką której powinniśmy się trzymać jako ten wyznacznik. 70 proc. rodziców przeczyta i tylko połowa z nich zechce coś z tym zrobić.
Dla niektórych oczywistym, dla innych kontrowersyjnym pomysłem jest usunięcie lekcji religii ze szkół. Miałyby one odbywać się wyłącznie w salkach katechetycznych, poza szkołą.
K.G: Od zawsze uważałem, że dwie godziny w tygodniu religii w szkole to jest za dużo. Mieliśmy problemy lokalowe i kilka lat z rzędu pisałem do zmieniających się biskupów prośbę, bo tak przepisy stanowią, o zmniejszenie wymiarów z dwóch godzin do jednej. Nigdy mi się to nie udało, pomimo że miałem argumenty bardzo logiczne. Już wtedy uważałem, że nie tylko ze względu na to, że nie mamy sal, ale również dlatego, że w moim przekonaniu, jedna godzina wystarczy, żeby dzieci nieco chętniej chciały chodzić na te zajęcia. Od samych dzieci słyszałem, że dwie godziny to trochę dużo, a atrakcyjność lekcji katechezy nie była na takim poziomie, na jakim mogłaby być. Czy lekcje pozostawić w szkole? Mi lekcje religii, tak samo jako krzyże nie przeszkadzają.
Zauważa Pan różnicę we frekwencji na lekcjach religii. Czy to, że dzieci nie chcą chodzić na takie zajęcia to prawda?
K.G: Jest wyraźny odpływ od lekcji religii. Nie powiem statystycznie, ale rozmawiam na ten temat często i tak jak wcześniej widzieliśmy odpływającą młodzież starszych klas, to teraz widzimy, że młodsze dzieci rezygnują. Widzimy wyraźnie odwrót tendencji. Jedną z przyczyn na pewno jest zdarzający się niski poziom atrakcyjności tych lekcji. Niemniej, jeśli wrócą lekcje do salek katechetycznych, to też będzie dobrze, bo ja jestem rocznikiem, który po lekcjach w szkole biegał na religię do kościoła i to miało też swój plus. Obok spotkania takiego pozaszkolnego można było rzeczywiście pójść wysłuchać co ksiądz lub katechetka mieli do powiedzenia, a jeszcze wstąpić na chwile do kościoła.
Aby pomóc uczniom, Barbara Nowacka zaproponowała powołanie Rzecznika Praw Ucznia. Czy to dobry pomysł? Rzecznik powinien być jeden w Polsce czy w każdym mieście?
K.G: Na poziomie krajowym powinien być, na poziomie miejskim lub gminnym również, ale także mógłby być na poziomie szkolnym. Dzisiaj rzecznikiem ucznia są wychowawcy czy też pracownicy pionu psychologiczno-pedagogicznego, ale ja też się nie odżegnuję od bycia rzecznikiem. Trzeba wysłuchać, zastanowić się i pochylić nad rozterkami młodego człowieka. Naszym obowiązkiem jest znaleźć rozwiązanie sprawiedliwe i takie, które będzie w świadomości wszystkich stron pozostawiać odczucie, że zostało to uczciwie, sprawiedliwie załatwione.
Polecany artykuł:
Wspomniał Pan wcześniej, jak dużo nauki mają uczniowie. Więc odchudzenie podstawy programowej wydaje się być konieczne.
K.G: Pytanie, czy nie lepiej nieco mniej materiału musieć przyswoić z możliwością swobodnego powtarzania i doskonalenia, aniżeli pędzić z materiałem w zawrotnym tempie. W klasach są dzieci na różnym poziomie. Ci najzdolniejsi nadążają, a czasami nawet się nudzą, a ci średni łapią stres, bo mają poczucie, że nie ogarniają. I to wpędza je w poczucie winy, frustrację. Dlatego musimy sobie jasno powiedzieć, że materiału jest za dużo. Dzieci nie muszą dzisiaj znać wszystkich dat. Oczywiście te najważniejsze z historii nowożytnej warto znać, ale to, co się działo 500, 1000 lat temu to przepraszam bardzo. Dzisiaj wystarczy dobrze zadać pytanie Googlowi i się dostanie bardzo dobrą odpowiedź. Trzeba uczyć umiejętnego zadawania pytań, korzystania z wiedzy ze źródeł. Żeby to były te miejsca, z których można czerpać i cytować wiedząc, że to jest prawda. Uczenie mądrego dostępu do treści, jest to również coś, co w szkole jest na niewystarczającym poziomie. A dlaczego? Bo nie ma na to czasu. Bo trzeba pędzić z wszystkim innym, co nam zadano, a my chcemy być absolutnie w zgodzie z prawem.
To jaka powinna być współczesna szkoła? Jakie zmiany powinny zajść, bo uczniom było lżej?
K.G: My nie wiemy, w jakim kierunku tak naprawdę pójść. Nie wiemy, co jutro przyniesie. Przygotowane rozwiązania dziś mogą za tydzień okazać się już nieaktualne, przestarzałe czy nawet szkodliwe. Musimy być czujni, natomiast należy tak dobierać to, co się dzieje w szkolnej rzeczywistości, żeby dzieciaki manifestowały chęć w niej uczestnictwa. A nie żebyśmy byli zatrwożeni statystykami prób samobójczych, niechęcią do szkoły, fobiami. Wsłuchujmy się w to, co się dzieje z naszymi dziećmi i starajmy się już na poziomie szkolnym robić wszystko żeby im ulżyć. Dlatego my w szkole wprowadziliśmy program poprawy zdrowia psychicznego, gdzie stworzyliśmy i realizujemy ciche przerwy, miejsca odosobnienia i spokoju. Osoba, która podczas przerwy nie chce uczestniczyć w korytarzowej bieganinie, może pójść sobie do sali, gdzie pod opieką nauczyciela pogra w grę planszową czy posłucha muzyki. Trzeba szukać tych przestrzeni, gdzie dzieciaki mogą dojść do równowagi.
A stres związany z ocenami?
K.G: Nie można cisnąć ucznia, żeby jak najlepiej przygotował się do egzaminu, bo są rankingi i co ludzie o nas pomyślą. Szczerze mówiąc, jest to dla mnie rzecz drugoplanowa. Jeśli nie ma bezpieczeństwa dziecka w wymiarze fizycznym, ale równie mocno psychicznym, to nie ma mowy o skutecznej nauce. To jest piramida potrzeb Maslowa, gdzie obok potrzeb takich typowo najniższych: sen, jedzenie, jest potrzeba bezpieczeństwa. Jeżeli dziecko nie czuje się bezpiecznie w szkole, z różnych powodów: relacje międzykoleżeńskie, zbyt wymagający nauczyciel, rodzice wywierający presje, to nie ma dobrego wyniku. Uczmy dziecka determinacji, próbowania różnych rzeczy. Nie trzeba być konsekwentnym do bólu, jeżeli przestało nam to sprawiać przyjemność.
Polecany artykuł:
Galeria: Do tych lekarzy nie musisz posiadać skierowania
Nie do wszystkich lekarzy musisz posiadać skierowanie. Sprawdziliśmy, gdzie dostaniesz się od ręki! Sprawdź listę w naszej galerii.
Jesteś świadkiem ciekawego zdarzenia w waszej okolicy? A może chcesz poinformować o trudnej sytuacji w Twoim mieście? Czekamy na zdjęcia, filmy i gorące newsy! Piszcie do nas na Facebooku lub na skrzynkę: [email protected].